Długo mi zeszło, ale to przez ten okres poprawkowy. W wakacje powinno być lepiej, obiecuję, że się postaram.
Autorka
-------------------------------------------------
Próbowałam nauczyć się trzymać miecz
i mi nie wychodziło. Z łukiem poszło mi jeszcze gorzej. Wolałabym nie
sprawdzać, co bym zrobiła z bronią palną. Ale po długim treningu, Leo i tak
zabrał mnie do magazynu z bronią.
Małe pomieszczenie tuż przy skraju
lasu wypełnione było nią po brzegi. Na ścianach błyskały zajączki od światła
słonecznego odbijającego się od niebiańskiego spiżu. Delikatna, błękitna
poświata unosiła się nad uzbrojeniem.
- A więc... mam sobie wybrać broń, chociaż z
żadnej nie umiem korzystać? - spojrzałam z kpiną w oczach na Valdeza. Stał
tylko i się głupio szczerzył, a na moje pytanie pokiwał głową. Westchnęłam i
zagłębiłam się w tę jaskinię cudów. Oglądałam góry mieczy, sztyletów, łuków,
włóczni, tarcz, a nawet spiżowych pistoletów. Szopa musiała być większa
wewnątrz niż na zewnątrz, bo inaczej te wszystkie rzeczy by się w niej nie
zmieściły. Wzięłam sztylet ze skórzanym paskiem i nóż wojskowy, po czym
wróciłam do Leona, żeby pokazać mu swój łup.
- Nooo, to teraz trzeba sprawdzić, czy tym
umiesz się posługiwać - zażartował, patrząc na mnie. - Krótka broń biała jest
dla najlepszych, trzeba być szybkim, inaczej zginiesz zanim podejdziesz do
wroga.
- Piotruś Pan sobie radził walcząc nożykiem,
więc co to dla mnie - żachnęłam się. Przekrzywił głowę.
- Nigdy nie widziałem tej bajki, ale
podobno... taaa, nieważne - parsknął. Wyszedł z magazynu sprężystym krokiem, a
ja musiałam za nim biec, żeby mi nie uciekł. Wyraźnie miał ubaw z tego, że mam
krótsze nogi i nie nadążam. A wcale taka niska nie jestem, tylko że... on jest
wyższy. A może bym mu tak skróciła nóżki moim nowym nożem? Eee, nie... To
pewnie przez tę szopę jest taki wysoki. A jakby go zgolić na łyso? Chyba nie
byłby bardzo zły, prawda? Wydęłam wargi i zdałam sobie sprawę, że stoję w
miejscu. Czułam chłód w całym ciele. Valdez obok mnie patrzył na coś z
niezadowoloną miną: ściągnął brwi i zacisnął wargi, drapiąc się po uchu.
Patrzyliśmy na plażę, gdzie Nico
mierzył się spojrzeniem z Akim, przy czym syn Hadesa wyglądał na porządnie
zirytowanego, za to drugi chłopak zdawał się zamrażać otoczenie. Nawet przez
chwilę przewidziało mi się, że u jego stóp powstała cienka warstwa lodu.
- Co się z nimi dzieje? - spytałam Leo
półgębkiem. Potrząsnął głową i spróbował się uśmiechnąć.
- Nie mam pojęcia - odparł z grymasem na
twarzy. - Dość często można ich zobaczyć w takiej sytuacji, cholernie ze sobą
rywalizują. Podejrzewam, że nawet sam Aki nie wie, czemu Nico jest dla niego
taki... oziębły.
- To czemu tego nie przerwie?
- Raczej nie jest uległym typem, tak myślę.
- Że niby nie chce, żeby Nico go zdominował?
- Coś w tym guście.
- Ale to chore, przecież nie są zwierzętami -
poprawiłam pasek przy spodniach i zaczęłam zbiegać po zboczu prosto na plażę,
żeby ukrócić tę dziecinną sprzeczkę. No ale nie byłabym sobą, gdyby mi się coś
udało. Potknęłam się o rozwiązaną sznurówkę i drogę od połowy pagórka pokonałam
turlając się. Za sobą słyszałam ten upierdliwy śmiech Valdeza. Gdyby nie to, że
dłuższy czas nie mogłam złapać równowagi, strzeliłabym go z liścia. Kiedy się
zatrzymałam, zaczęłam wypluwać piach z buzi, parskając jak koń. Dwa mroczne
ciacha już się nie kłóciły, tylko teraz obaj spoglądali na mnie zaskoczeni.
- Co ty wyprawiasz? - zdziwił się Nico, nie
siląc się na uprzejmość, żeby podać mi rękę. Aki to zrobił, chociaż widać było,
że to tylko odruch, a nie przyjacielski gest. - Próbujesz się zabić?
- Właśnie, Madds - dalej zaśmiewał się Leo,
dobiegając do nas. Miał ubaw. - Jesteś w obozie trzeci dzień dopiero, serio
jest tu aż tak źle?
Spojrzałam na niego spode łba i
warknęłam groźnie, żeby się do mnie nie zbliżał z tym głupim wyszczerzem na
twarzy. Cofnął się jeszcze bardziej rozbawiony, ale starał się uspokoić. Za to
Aki cicho parsknął, lecz gdy na niego spojrzeliśmy pytająco, odwrócił się i
odszedł szybko w stronę areny, nie odwracając się.
- O co się sprzeczaliście? - rzuciłam od
niechcenia, otrzepując się z ziemi, trawy i piasku. Nico zerknął w bok.
- Nieważne, o błahostkę - mruknął wymijająco.
- To nie była kłótnia, wymiana zdań.
- Ale o co? - drążyłam, stąpając po niebezpiecznym
gruncie. - Wydajesz się za inteligentny na głupie stypy...
- Chyba scysje - podsunął Leo, parskając
kolejną salwą śmiechu. - Stypa to jest po zmarłym. Dość adekwatne, ale w tej
sytuacji nietrafione.
- W każdym razie - warknęłam, ignorując chłopaka,
który mnie poprawił. - Nico?
- Nic takiego - uciął takim samym tonem jak
ja. - Nie twój interes, Maddy. Do zobaczenia podczas bitwy o sztandar.
Zamienił się w cień i zniknął.
Zgromiłam wzrokiem, śmiejącego się Leona, ale on sobie nic z tego nie zrobił,
więc w końcu uległam i też wybuchłam wariackim śmiechem.
- No i co się ryjesz jak głupi do sera? -
wykrztusiłam, łapiąc oddech.
- Dawno nikogo tak śmiesznego jak ty nie
widziałem - stwierdził, ocierając łzy rozbawienia. - Jedyna osoba, która potyka
się o sznurówki. Musisz nosić niewiązane buty, to może przeżyjesz.
- Wypchaj się - szturchnęłam go łokciem w
żebra i ruszyłam w podskokach do pawilonu jadalnego, posłuchać, co Chejron ma
do powiedzenia na temat rywalizacji. Po drodze Valdez tłumaczył mi kto z kim ma
sojusz. Dowiedziałam się, że zawsze dowódcami dwóch drużyn są te same domki:
Aresa dla drużyny czerwonej i Ateny dla drużyny niebieskiej. Domek Ateny już
dawno zawarł sojusz z Hermesem, Hefajstosem, Dionizosem Posejdonem i Hadesem, a
Ares z całą resztą.
W pawilonie byli już wszyscy i
czekali tylko na nas. Leo uśmiechnął się szeroko i popędził do swojego
rodzeństwa, a ja poszłam powoli do stolika dzieci Hermesa, gdzie Connor i
Travis Hoodowie osaczyli mnie i szczerząc się posadzili mnie obok Akiego. Chłopak
mnie olał, zaś Chejron wyjaśnił wszystkim zasady. Były dość proste – dwie
drużyny, wygrywa ta, która pierwsza odbierze sztandar tej drugiej. Terenem gry
jest cały las, rzeka stanowi granicę, nie wolno zabijać ani poważnie ranić
przeciwników. No i spoko, bo wydaje mi się, że ta zabawa bywa dość brutalna.
- Wszyscy gotowi? – zapytał Chejron. Miałam
ochotę zawołać, że nie, ale nie zrobiłam tego. – Więc do dzieła!
Obozowicze zerwali się ze swoich
miejsc, pochwycili broń i wybiegli z pawilonu prosto w las. Goniłam bliźniaków
Hood, żeby się przypadkiem nie zgubić. Zaprowadzili mnie do jakiegoś gęstego
zagajnika, gdzie powoli zbierali się nasi sojusznicy. Annabeth trzymała w dłoni
niebieski sztandar.
- Czas na strategię – oznajmiła, gdy jako
ostatni pojawił się Nico. – Naszym głównym strażnikiem sztandaru będzie jak
zwykle Aki. Dobierz sobie kogoś do pary.
- Nie potrzebuję pomocy – oświadczył cicho
brunet, ale jedno spojrzenie szarych oczu Annabeth wystarczyło, żeby się
uspokoił. – Dobra, uważam, że Maddy powinna zostać. Nie znamy jej zdolności, a
przy sztandarze jest stosunkowo bezpiecznie.
- Racja. Maddy, zostaniesz z Akim i będziesz
mu pomagać. Reszta zna swoje miejsce, więc za mną drużyno.
Podzielili się na mniejsze,
kilkuosobowe grupki i poznikali między drzewami. Zerknęłam niespokojnie na
swojego kompana, który budził we mnie bardzo duży strach. Zwłaszcza w tym
momencie, kiedy byłam z nim sama w ciemnym lesie, a on miał tyle broni, ile sam
ważył. Teraz mogłam mu się bliżej przyjrzeć: buty miał naciągnięte na mocno
poobcierane spodnie moro w szarym odcieniu. Do tego czarny T-shirt i czarna
motocyklówka ze srebrnymi ćwiekami na kołnierzu. Dłonie miał w rękawiczkach bez
palców. Nawiasem mówiąc, miał smukłe palce. I sam był wysoki i szczupły, ale nie
wyglądał jak chuda szkapa. W uchu miał kieł, a na szyi wisiorek, którego nie
widziałam, bo był ukryty pod koszulką. Dostrzegłam tylko srebrny łańcuszek.
Poza mieczem w ręce chłopak miał na plecach srebrny łuk i strzały oraz plecak,
bardzo podobne do tych, które noszą Łowczynie. Do paska poza mocnym mieczem z
czarnej stali, przypiął sobie też kilka sztyletów. Bogowie! Ciekawe, czy po
kieszeniach chowa granaty, albo takie tam inne. Przy bucie miał nóż myśliwski,
a jego srebrzysta bandana błyszczała w świetle księżyca, przebijającym się
pomiędzy koronami drzew. Bałam się go, najszczerzej przyznaję, że się go bałam.
Spokojnym głosem, bez żadnych emocji, kazał mi wleźć na drzewo i schować się
pomiędzy liśćmi, żebym wypatrywała przeciwników, a sam zajął miejsce pod moją
kryjówką, przymykając oczy.
Długo chyba siedzieliśmy w
milczeniu, czekając na jakiekolwiek oznaki tego, że będziemy mieć coś do
roboty, ale dźwięki z lasu były bardzo odległe. Widocznie strategia Annabeth
obejmowała również to, że my dwoje mamy nie walczyć. Spojrzałam w dół. Aki
wyglądał jakby spał, ale tak nie było – cały czas czuwał. W końcu ośmieliłam
się odezwać, ale zrobiłam to tak cichutkim głosikiem, że sama się ledwo
słyszałam.
- Dzięki za pomoc, wtedy po ognisku –
szepnęłam. Nigdy nie byłam taka nieśmiała, tylko on roztaczał taką dziwną aurę.
– Byłoby po nas, gdybyś się nie zjawił.
- Nie dziękuj – odpowiedział ponuro. – Nie
miałem pojęcia, że te twoje duchy mnie posłuchają.
- Właściwie… czy ty ich widziałeś?
- Nie… tylko ich cienie… leżały na ziemi tak
samo jak zwyczajnych ludzi – odparł cicho, otwierając oczy. Dopiero zauważyłam,
że mienią się jak szkiełka w kalejdoskopie. Ale chyba najczęściej wyglądały jak
dwa obsydianowe kamienie. – Cicho, Maddy. Ktoś idzie.
Ja tam nic nie słyszałam, ale
postanowiłam mu zaufać. Wyjął strzałę z kołczanu i napiął cięciwę, celując w
mrok pomiędzy drzewami. Zacisnęłam dłoń na rękojeści sztyletu, gotując się do
pomocy, ale zerknął na mnie przez ramię, kręcąc głową. Prychnęłam i wtedy na
polankę wpadło trzech chłopaków. Tych samych, których widziałam poprzedniego
dnia na arenie. Tylko teraz mieli na sobie pełne uzbrojenie i wyglądali o wiele
groźniej niż poprzednio. Rzucili się na Akiego z wrzaskiem, ale zanim coś mu
zrobili strzała pomknęła z łuku rozcinając powietrze ze złowieszczym świstem i
wbiła się w ramię jednego z synów Aresa, dokładnie w miejscu, gdzie napierśnik
spotykał się z naramiennikiem. Na chwilę go to unieruchomiło, ale dwaj jego
bracia nawet się na niego nie obejrzeli, tylko ponownie ruszyli na Akiego,
który już miał gotową drugą strzałę. Ale tym razem nie trafił, bo syn Aresa był
gotowy i odbił atak, unosząc miecz nad głowę. W takim wypadku mój kompan
odrzucił łuk na bok, sięgając po miecz. Szybką kontrą powalił przeciwnika na
ziemię, przy okazji kopiąc tego postrzelonego w ramię z taką siłą, że coś
chrupnęło. Ostatni z braci stał i patrzył na Akiego z podziwem.
- Walczysz jak syn Aresa, ale nie jesteś nim –
stwierdził. – Gdybyś był, ojciec na pewno by się do ciebie przyznał. A skoro
tego nie zrobił, znaczy, że jesteś nikim.
Aki wydał z siebie tak dziki
charkot, że włosy na karku mi się zjeżyły. Przez sekundę zdawało mi się, że
wygląda jak wilk.
- Wynoś się, Castiel, albo zmiażdżę cię tak
samo jak twoich głupich braci – ostrzegł honorowo Aki. Jednak Castiel nie
przejął się tym, tylko podniósł broń i ruszył powoli w kierunku bruneta.
Siedziałam skulona na gałęzi, patrząc na tę dość przerażającą scenę. Spojrzałam
w czarne oczy Castiela i zobaczyłam, że ma zamiar zabić Akiego.
- Bogowie! – sapnęłam. – Pomocy…
- Na
dół, Madds! – usłyszałam głos Bela. –
Ratuj go.
Nigdy wcześniej nie cieszyłam się
tak z obecności Belzebuba. Posłuchałam go i zeskoczyłam na trawę za Akim.
Castiel spojrzał na mnie rozbawiony.
- Będzie cię dziewczyna bronić? – zakpił.
- Miała siedzieć w ukryciu, nie kazałem jej –
warknął Aki, patrząc na mnie groźnie. Cas wykorzystał moment i zaatakował.
Odruchowo odepchnęłam Akiego na bok i rzuciłam się na syna Aresa. Musiało to
wyglądać komicznie. Mała dziewczynka skoczyła na wielkiego dryblasa.
Podejrzewam, że Aki ledwo powstrzymał się od śmiechu. Albo i nie, bo on chyba
nie wie, co to poczucie humoru.
W chwili, w której złapałam Castiela
za nadgarstek poczułam, że przechodzi mnie prąd, a on spojrzał na mnie z lękiem
i się wyrwał. Zrobił kilka kroków w tył. Chciał coś powiedzieć, ale
przeszkodziła mu w tym grupa obozowiczów, którzy wbiegli na polankę z radosnymi
okrzykami, a jeden z nich wymachiwał w powietrzu czerwonym sztandarem. Leo
podbiegł do mnie i przytulił mnie mocno. Zerknęłam na Akiego, który parsknął
zjadliwie, chowając miecz do pochwy, a następnie wyrwał strzałę z ramienia
Jamala (chyba, tak mi się wydaje), ignorując jęk bólu chłopaka. Moja drużyna
wrzeszczała oszalała z radości, poza Nikiem, który patrzył podejrzliwym
spojrzeniem za brunetem. Na polankę wbiegł Chejron w skórzanym napierśniku i
podniósł Jamala z ziemi, żeby zaprowadzić go do Wielkiego Domu.
- Wygraliśmy! Wygraliśmy, szalona kobieto! –
darł się Leo w niebogłosy. – Jakim cudem udało wam się zatrzymać tych trzech,
to najsilniejsi obozowicze.
Zanim mu odpowiedziałam, porwała nas
fala rozradowanych nastolatków. Nie do końca pamiętam, co się działo potem –
wiem tylko, że była wielka impreza w domku Hermesa, w której brali udział
wszyscy z naszej drużyny. Bawiłam się z nimi i tylko raz się rozproszyłam,
widząc Nico i Akiego, wychodzących na zewnątrz.
Rano obudziłam się szczęśliwa. Wciąż
buzowały we mnie endorfiny tak, że dziwiłam się, że moje ADHD w ogóle pozwoliło
mi spać. Wyskoczyłam z łóżka i pognałam na śniadanie. W pawilonie nie było
nikogo poza Iris, która spokojnie chrapała na stole zwinięta w kłębek.
Rzeczywiście zasypia wszędzie. Musiałam czekać na jedzenie, więc postanowiłam
się przejść. Skakałam między drzewami i śmiałam się jak zwariowana.
- Dawno
nie byłaś tak szczęśliwa, Madness – zauważył czułym głosem Samael. – Bardzo się cieszę, że jest ci dobrze w
Obozie.
- Tak, tu jest wspaniale. Ludzie są
niesamowici, a ta wczorajsza gra! Świetnie się bawiłam.
- Dałaś
im tam popalić – parsknął Lucyfer. –
To było bardzo głupie, rzucać się na takiego byka. Ah, jestem z ciebie dumny,
Madds.
- Lucyferze! – ofuknął
go Sam, gdy reszta wybuchła śmiechem. –
Nie namawiaj jej do złego zachowania. Mogła zrobić sobie lub jemu krzywdę.
- Eee, tam. Przynudzasz, MamoSam –
jęknął znudzony Lucek, wypuszczając ze świstem powietrze. – Tak bezmyślne i impulsywne zachowanie jest wspaniałe, ah! Jesteś
niesamowicie heroiczna!
- Że co? – spytałam. –
Przecież to był moment paniki, nie jestem „heroiczna”.
- No,
zachowujesz się jak prawdziwy heros, w sensie – wyjaśnił. Przez tak
idiotyczną pomyłkę wpadłam na drzewo, a lądując na ziemi już się śmiałam.
Turlałam się po ziemi, nie przejmując się bolącym siedzeniem. Nagle ktoś
zasłonił mi słońce.
Twarz wydała mi się dziwnie znajoma.
Uśmiechała się do mnie dziecinna piegowata mordka o orzechowych oczach.
- Gadasz sama ze sobą? – zakpił rozbawiony
chłopak, poprawiając na głowie czapkę z daszkiem. – Wiesz, że to oznaka
szaleństwa?
- Specjalista się znalazł – burknęłam,
przekręcając się na brzuch i podnosząc z ziemi. Teraz mogłam przyjrzeć mu się
dokładnie. Miał oliwkową cerę i wyglądał nawet uroczo. Najbardziej podobały mi
się jego włosy zaplecione w dredy, które wystawały spod czerwonej bandany i
czapki, tak za dużej, że spadała mu na czoło. Miał od gwizdka bransoletek na
jednej ręce, a na drugiej bandaże. Ale największe wrażenie zrobił na mnie jego
kolczyk w wardze.
- Hm… jestem synem Dionizosa, mój tatuś jest
świrem – zaśmiał się. – Więc jakby się zastanowić, jestem specjalistą, mała.
- Czy ty kpisz z mojego wzrostu? –
zaczerwieniłam się, co tylko bardziej go rozbawiło, więc pokiwał głową.
- Kraaaasnal – zanucił wesoło. – Jak się
nazywasz, krasnalu?
- Maddy – mruknęłam. – A ty?
- Felix Cherries, do usług madame – ukłonił
się po dżentelmeńsku. Czapeczka mu spadła, więc ją podniosłam.
- Umiesz nie kpić z ludzi? – spytałam, podając
mu ją.
- Eee, tak po dłuższym zastanowieniu… chyba
nie.
Jego zwariowany uśmiech wyglądał tak
szczerze, że w końcu poddałam się tej radości emanującej z niego. Związałam
włosy wstążeczką i pokazałam mu język.
- Jesteś szybki?
Spojrzał na mnie podejrzliwie i
pokiwał głową.
- Więc mnie goń! – zawołałam, dźgając go
palcem w brzuch. Pobiegłam między drzewami śmiejąc się radośnie. Dopiero po
kilku chwilach usłyszałam trzask łamanych gałązek, kiedy zaczął mnie gonić.
Ganialiśmy po Obozie ze dwie
godziny, zanim stwierdziliśmy, że jesteśmy głodni i ruszyliśmy do pawilonu
jadalnego. Burczało nam w brzuchach w dodatku dość głośno, żeby bliźniacy Hood
budzący Iris, zwrócili nam uwagę, że słychać nas było już z daleka. Zaróżowiłam
się lekko, siadając do stołu.
- Co za
smakowitości – mlasnął Zel. Wyobraziłam sobie, że się teraz oblizuje,
patrząc na rzeczywiście pysznie wyglądające kiełbaski z grilla.
- Jak
dawno nie mogłem nic zjeść – rozmarzył się Mefistofeles. – Oj, jakbym ja chciał znowu żyć i móc
rozkoszować się smakiem takich potraw.
- I chyba też ciepłem kobiecego ciała – dodał
złośliwie Bel.
- Dwa plażowe zboki – mruknęłam cicho, żeby
nikt mnie nie usłyszał. Wstałam od stołu, biorąc ze sobą talerz z jedzeniem i
podeszłam do płonącego trójnogu. Wrzuciłam trochę mięsa i chleba w ogień. –
Proszę, powiedz mi, kim jesteś – szepnęłam, patrząc w unoszący się dym, po czym
wróciłam na swoje miejsce i zaczęłam jeść. Chłopcy wciąż coś sobie opowiadali i
rechotali, ale ich nie słuchałam. Wolałam obserwować zajście przy jednym z
zazwyczaj pustych stolików – dzisiaj usiadł tam Aki. Nico, Chejron, Percy oraz
Annabeth podeszli do niego z niezadowolonymi minami i zaczęli mu coś tłumaczyć.
Usłyszałam tylko słowa „łowczynie”, „Artemida” i „ofiara”. Oni się produkowali,
a on jadł w ciszy nawet na nich nie patrząc. Ręce Nico drżały jakby
powstrzymywał się od sięgnięcia po miecz i odcięcia chłopakowi głowy. Naprawdę
zastanawiało mnie, dlaczego tak bardzo nie lubi tajemniczego chłopaka. Annabeth
w pewnym momencie siadła obok Akiego, przeszywając go wzrokiem jak nożem. Teraz
ona mówiła do niego z miną bez emocji. Niesamowicie ciekawiło mnie, z jakiego
powodu tak bardzo go zjeżdżają.
W końcu dali mu spokój i odeszli, zostawiając go przy stole.
W końcu dali mu spokój i odeszli, zostawiając go przy stole.
- Chłopcy, czemu to takie straszne, że tam
usiadł? – spytałam półgębkiem, pakując sobie spory kawał kiełbasy do ust, żeby
nikt nie słyszał, że gadam z duchami.
- Maddy, to jest stolik domku Artemidy – wyjaśnił
mi Satan. – Nikt, poza Łowczyniami, nie
ma prawa tam siedzieć. A ten, kto to zrobił, zawsze później mocno obrywał.
Bardzo mocno.
- Jak bardzo?
- Znasz
mit o Prometeuszu przykutym do zbocza Kaukazu? Jeśli Łowczynie dowiadują się o
herosie, który zajął miejsce przy ich stole, ten znika w tajemniczych
okolicznościach – dodał Sam.
- Ua… creepy. Jakoś odjęło mi apetyt.
-
Muahahaha! – zaśmiał się Lucyfer. Odłożyłam sztućce i wstałam od stołu, po
czym opuściłam pawilon, kierując się w stronę areny.
Jak zwykle zajęta była przez synów
Aresa. Podły uśmiech wtargnął na moją twarz, kiedy zobaczyłam Castiela
znęcającego się nad manekinem. Jego bracia wyglądali na przestraszonych, bo
chłopak mocno się wkurzył. Siekał mieczem właściwie na ślepo, po parkiecie
walały się odcięte kończyny i głowy kukieł treningowych. Wyszczerzyłam zęby,
spokojnie wkraczając na arenę. Wyciągnęłam swój sztylet. Castiel spojrzał na
mnie.
- Pheh… patrzcie, kto to. Dziewczyna Akiego,
po co tu przyszłaś? – spytał groźnie.
- Mam takie samo prawo jak i ty, aby tu
trenować, frajerze – zakpiłam odważnie. Chociaż Zel uznał, że zachowuję się
głupio, atakując Castiela. Synowie Aresa chyba pomyśleli to samo, bo parsknęli
śmiechem.
- Zgoda, jak tam chcesz – podniósł ręce
chłopak. – Ale tylko pod warunkiem, że mnie pokonasz, pasuje?
Zmrużyłam oczy.
-
Jesteśmy z tobą, Maddy – szepnęli moi chłopcy chórem, co dodało mi odwagi.
- Zgoda, chamie – zgodziłam się, spluwając na
dłoń i wyciągając ją do niego. Albo mi się wydawało, albo naprawdę po twarzy
Castiela przemknął uśmiech. Splunął na swoją dłoń, po czym uścisnął moją. –
Gdzie, kiedy i na jakich zasadach?
- Tutaj, dzisiaj wieczorem, walczymy bronią
białą do pierwszej krwi. Nie wolno nam się zabijać ani trwale okaleczać.
- Stoi. Ale pierwsza krew znaczy krew od
zranienia ostrza, czy może być od złamania nosa? – zaśmiałam się.
- Serio o to pytasz? – spytał z
niedowierzaniem, krzyżując ramiona na piersi. Potrząsnęłam głową i sobie
poszłam.
Pod domkiem Hermesa dorwali mnie
bliźniacy Hood. Patrzyli na mnie jakbym dała im w twarz, ale jednak uśmiechali
się wariacko.
- Czy chcesz nam powiedzieć, że naprawdę
wyzwałaś Castiela, zastępcy grupowego domku Aresa, na pojedynek na miecze? –
upewnił się wesoło Travis. Pokiwałam głową z dumnym uśmiechem.
- Masz minę jak pies, który złapał wiewiórkę –
stwierdził Connor.
- Hah! Niezłe, niezłe. Ten chłopak ma gadane –
roześmiał
się Lucyfer, ale zaraz został zganiony przez Sama.
- Co to niby miało znaczyć?
- Jesteś strasznie zadowolona z siebie.
- Ahaa… tylko błagam, nie mówcie nic Nico –
poprosiłam. – On mnie zabije.
- Nie martw się, mała, od nas nikt się nie
dowie – przyrzekli chórem, kładąc dłonie na piersi dokładnie w tym samym
momencie. Odbiegłam na plażę potrenować w samotności.
Pomimo obietnicy chłopaków pod
wieczór cały obóz zebrał się na arenie. W pierwszym rzędzie stali bracia
Castiela, Nico, Leo, bliźniacy, Iris, Felix, Percy, Annabeth oraz Chejron. Ten
ostatni miał pilnować, żebyśmy się nawzajem nie zabili z miejsca. Trochę mnie
przerażało, że mam popisać się swoimi nikłymi zdolnościami szermierskimi przed
wszystkimi, ale stanęłam naprzeciw Castiela. Delikatnie się skłoniliśmy –
uśmiechał się z wkurzającą pewnością siebie na twarzy.
- Madds,
pilnuj się – poprosił Satan. Skinęłam głową wyciągając sztylet.