środa, 28 maja 2014

Rozdział III

Długo mi zeszło, ale to przez ten okres poprawkowy. W wakacje powinno być lepiej, obiecuję, że się postaram.

Autorka
-------------------------------------------------


            Próbowałam nauczyć się trzymać miecz i mi nie wychodziło. Z łukiem poszło mi jeszcze gorzej. Wolałabym nie sprawdzać, co bym zrobiła z bronią palną. Ale po długim treningu, Leo i tak zabrał mnie do magazynu z bronią.
            Małe pomieszczenie tuż przy skraju lasu wypełnione było nią po brzegi. Na ścianach błyskały zajączki od światła słonecznego odbijającego się od niebiańskiego spiżu. Delikatna, błękitna poświata unosiła się nad uzbrojeniem.
 - A więc... mam sobie wybrać broń, chociaż z żadnej nie umiem korzystać? - spojrzałam z kpiną w oczach na Valdeza. Stał tylko i się głupio szczerzył, a na moje pytanie pokiwał głową. Westchnęłam i zagłębiłam się w tę jaskinię cudów. Oglądałam góry mieczy, sztyletów, łuków, włóczni, tarcz, a nawet spiżowych pistoletów. Szopa musiała być większa wewnątrz niż na zewnątrz, bo inaczej te wszystkie rzeczy by się w niej nie zmieściły. Wzięłam sztylet ze skórzanym paskiem i nóż wojskowy, po czym wróciłam do Leona, żeby pokazać mu swój łup.
 - Nooo, to teraz trzeba sprawdzić, czy tym umiesz się posługiwać - zażartował, patrząc na mnie. - Krótka broń biała jest dla najlepszych, trzeba być szybkim, inaczej zginiesz zanim podejdziesz do wroga.
 - Piotruś Pan sobie radził walcząc nożykiem, więc co to dla mnie - żachnęłam się. Przekrzywił głowę.
 - Nigdy nie widziałem tej bajki, ale podobno... taaa, nieważne - parsknął. Wyszedł z magazynu sprężystym krokiem, a ja musiałam za nim biec, żeby mi nie uciekł. Wyraźnie miał ubaw z tego, że mam krótsze nogi i nie nadążam. A wcale taka niska nie jestem, tylko że... on jest wyższy. A może bym mu tak skróciła nóżki moim nowym nożem? Eee, nie... To pewnie przez tę szopę jest taki wysoki. A jakby go zgolić na łyso? Chyba nie byłby bardzo zły, prawda? Wydęłam wargi i zdałam sobie sprawę, że stoję w miejscu. Czułam chłód w całym ciele. Valdez obok mnie patrzył na coś z niezadowoloną miną: ściągnął brwi i zacisnął wargi, drapiąc się po uchu.
            Patrzyliśmy na plażę, gdzie Nico mierzył się spojrzeniem z Akim, przy czym syn Hadesa wyglądał na porządnie zirytowanego, za to drugi chłopak zdawał się zamrażać otoczenie. Nawet przez chwilę przewidziało mi się, że u jego stóp powstała cienka warstwa lodu.
 - Co się z nimi dzieje? - spytałam Leo półgębkiem. Potrząsnął głową i spróbował się uśmiechnąć.
 - Nie mam pojęcia - odparł z grymasem na twarzy. - Dość często można ich zobaczyć w takiej sytuacji, cholernie ze sobą rywalizują. Podejrzewam, że nawet sam Aki nie wie, czemu Nico jest dla niego taki... oziębły.
 - To czemu tego nie przerwie?
 - Raczej nie jest uległym typem, tak myślę.
 - Że niby nie chce, żeby Nico go zdominował?
 - Coś w tym guście.
 - Ale to chore, przecież nie są zwierzętami - poprawiłam pasek przy spodniach i zaczęłam zbiegać po zboczu prosto na plażę, żeby ukrócić tę dziecinną sprzeczkę. No ale nie byłabym sobą, gdyby mi się coś udało. Potknęłam się o rozwiązaną sznurówkę i drogę od połowy pagórka pokonałam turlając się. Za sobą słyszałam ten upierdliwy śmiech Valdeza. Gdyby nie to, że dłuższy czas nie mogłam złapać równowagi, strzeliłabym go z liścia. Kiedy się zatrzymałam, zaczęłam wypluwać piach z buzi, parskając jak koń. Dwa mroczne ciacha już się nie kłóciły, tylko teraz obaj spoglądali na mnie zaskoczeni.
 - Co ty wyprawiasz? - zdziwił się Nico, nie siląc się na uprzejmość, żeby podać mi rękę. Aki to zrobił, chociaż widać było, że to tylko odruch, a nie przyjacielski gest. - Próbujesz się zabić?
 - Właśnie, Madds - dalej zaśmiewał się Leo, dobiegając do nas. Miał ubaw. - Jesteś w obozie trzeci dzień dopiero, serio jest tu aż tak źle?
            Spojrzałam na niego spode łba i warknęłam groźnie, żeby się do mnie nie zbliżał z tym głupim wyszczerzem na twarzy. Cofnął się jeszcze bardziej rozbawiony, ale starał się uspokoić. Za to Aki cicho parsknął, lecz gdy na niego spojrzeliśmy pytająco, odwrócił się i odszedł szybko w stronę areny, nie odwracając się.
 - O co się sprzeczaliście? - rzuciłam od niechcenia, otrzepując się z ziemi, trawy i piasku. Nico zerknął w bok.
 - Nieważne, o błahostkę - mruknął wymijająco. - To nie była kłótnia, wymiana zdań.
 - Ale o co? - drążyłam, stąpając po niebezpiecznym gruncie. - Wydajesz się za inteligentny na głupie stypy...
 - Chyba scysje - podsunął Leo, parskając kolejną salwą śmiechu. - Stypa to jest po zmarłym. Dość adekwatne, ale w tej sytuacji nietrafione.
 - W każdym razie - warknęłam, ignorując chłopaka, który mnie poprawił. - Nico?
 - Nic takiego - uciął takim samym tonem jak ja. - Nie twój interes, Maddy. Do zobaczenia podczas bitwy o sztandar.
            Zamienił się w cień i zniknął. Zgromiłam wzrokiem, śmiejącego się Leona, ale on sobie nic z tego nie zrobił, więc w końcu uległam i też wybuchłam wariackim śmiechem.
 - No i co się ryjesz jak głupi do sera? - wykrztusiłam, łapiąc oddech.
 - Dawno nikogo tak śmiesznego jak ty nie widziałem - stwierdził, ocierając łzy rozbawienia. - Jedyna osoba, która potyka się o sznurówki. Musisz nosić niewiązane buty, to może przeżyjesz.
 - Wypchaj się - szturchnęłam go łokciem w żebra i ruszyłam w podskokach do pawilonu jadalnego, posłuchać, co Chejron ma do powiedzenia na temat rywalizacji. Po drodze Valdez tłumaczył mi kto z kim ma sojusz. Dowiedziałam się, że zawsze dowódcami dwóch drużyn są te same domki: Aresa dla drużyny czerwonej i Ateny dla drużyny niebieskiej. Domek Ateny już dawno zawarł sojusz z Hermesem, Hefajstosem, Dionizosem Posejdonem i Hadesem, a Ares z całą resztą.
            W pawilonie byli już wszyscy i czekali tylko na nas. Leo uśmiechnął się szeroko i popędził do swojego rodzeństwa, a ja poszłam powoli do stolika dzieci Hermesa, gdzie Connor i Travis Hoodowie osaczyli mnie i szczerząc się posadzili mnie obok Akiego. Chłopak mnie olał, zaś Chejron wyjaśnił wszystkim zasady. Były dość proste – dwie drużyny, wygrywa ta, która pierwsza odbierze sztandar tej drugiej. Terenem gry jest cały las, rzeka stanowi granicę, nie wolno zabijać ani poważnie ranić przeciwników. No i spoko, bo wydaje mi się, że ta zabawa bywa dość brutalna.
 - Wszyscy gotowi? – zapytał Chejron. Miałam ochotę zawołać, że nie, ale nie zrobiłam tego. – Więc do dzieła!
            Obozowicze zerwali się ze swoich miejsc, pochwycili broń i wybiegli z pawilonu prosto w las. Goniłam bliźniaków Hood, żeby się przypadkiem nie zgubić. Zaprowadzili mnie do jakiegoś gęstego zagajnika, gdzie powoli zbierali się nasi sojusznicy. Annabeth trzymała w dłoni niebieski sztandar.
 - Czas na strategię – oznajmiła, gdy jako ostatni pojawił się Nico. – Naszym głównym strażnikiem sztandaru będzie jak zwykle Aki. Dobierz sobie kogoś do pary.
 - Nie potrzebuję pomocy – oświadczył cicho brunet, ale jedno spojrzenie szarych oczu Annabeth wystarczyło, żeby się uspokoił. – Dobra, uważam, że Maddy powinna zostać. Nie znamy jej zdolności, a przy sztandarze jest stosunkowo bezpiecznie.
 - Racja. Maddy, zostaniesz z Akim i będziesz mu pomagać. Reszta zna swoje miejsce, więc za mną drużyno.
            Podzielili się na mniejsze, kilkuosobowe grupki i poznikali między drzewami. Zerknęłam niespokojnie na swojego kompana, który budził we mnie bardzo duży strach. Zwłaszcza w tym momencie, kiedy byłam z nim sama w ciemnym lesie, a on miał tyle broni, ile sam ważył. Teraz mogłam mu się bliżej przyjrzeć: buty miał naciągnięte na mocno poobcierane spodnie moro w szarym odcieniu. Do tego czarny T-shirt i czarna motocyklówka ze srebrnymi ćwiekami na kołnierzu. Dłonie miał w rękawiczkach bez palców. Nawiasem mówiąc, miał smukłe palce. I sam był wysoki i szczupły, ale nie wyglądał jak chuda szkapa. W uchu miał kieł, a na szyi wisiorek, którego nie widziałam, bo był ukryty pod koszulką. Dostrzegłam tylko srebrny łańcuszek. Poza mieczem w ręce chłopak miał na plecach srebrny łuk i strzały oraz plecak, bardzo podobne do tych, które noszą Łowczynie. Do paska poza mocnym mieczem z czarnej stali, przypiął sobie też kilka sztyletów. Bogowie! Ciekawe, czy po kieszeniach chowa granaty, albo takie tam inne. Przy bucie miał nóż myśliwski, a jego srebrzysta bandana błyszczała w świetle księżyca, przebijającym się pomiędzy koronami drzew. Bałam się go, najszczerzej przyznaję, że się go bałam. Spokojnym głosem, bez żadnych emocji, kazał mi wleźć na drzewo i schować się pomiędzy liśćmi, żebym wypatrywała przeciwników, a sam zajął miejsce pod moją kryjówką, przymykając oczy.

            Długo chyba siedzieliśmy w milczeniu, czekając na jakiekolwiek oznaki tego, że będziemy mieć coś do roboty, ale dźwięki z lasu były bardzo odległe. Widocznie strategia Annabeth obejmowała również to, że my dwoje mamy nie walczyć. Spojrzałam w dół. Aki wyglądał jakby spał, ale tak nie było – cały czas czuwał. W końcu ośmieliłam się odezwać, ale zrobiłam to tak cichutkim głosikiem, że sama się ledwo słyszałam.
 - Dzięki za pomoc, wtedy po ognisku – szepnęłam. Nigdy nie byłam taka nieśmiała, tylko on roztaczał taką dziwną aurę. – Byłoby po nas, gdybyś się nie zjawił.
 - Nie dziękuj – odpowiedział ponuro. – Nie miałem pojęcia, że te twoje duchy mnie posłuchają.
 - Właściwie… czy ty ich widziałeś?
 - Nie… tylko ich cienie… leżały na ziemi tak samo jak zwyczajnych ludzi – odparł cicho, otwierając oczy. Dopiero zauważyłam, że mienią się jak szkiełka w kalejdoskopie. Ale chyba najczęściej wyglądały jak dwa obsydianowe kamienie. – Cicho, Maddy. Ktoś idzie.
            Ja tam nic nie słyszałam, ale postanowiłam mu zaufać. Wyjął strzałę z kołczanu i napiął cięciwę, celując w mrok pomiędzy drzewami. Zacisnęłam dłoń na rękojeści sztyletu, gotując się do pomocy, ale zerknął na mnie przez ramię, kręcąc głową. Prychnęłam i wtedy na polankę wpadło trzech chłopaków. Tych samych, których widziałam poprzedniego dnia na arenie. Tylko teraz mieli na sobie pełne uzbrojenie i wyglądali o wiele groźniej niż poprzednio. Rzucili się na Akiego z wrzaskiem, ale zanim coś mu zrobili strzała pomknęła z łuku rozcinając powietrze ze złowieszczym świstem i wbiła się w ramię jednego z synów Aresa, dokładnie w miejscu, gdzie napierśnik spotykał się z naramiennikiem. Na chwilę go to unieruchomiło, ale dwaj jego bracia nawet się na niego nie obejrzeli, tylko ponownie ruszyli na Akiego, który już miał gotową drugą strzałę. Ale tym razem nie trafił, bo syn Aresa był gotowy i odbił atak, unosząc miecz nad głowę. W takim wypadku mój kompan odrzucił łuk na bok, sięgając po miecz. Szybką kontrą powalił przeciwnika na ziemię, przy okazji kopiąc tego postrzelonego w ramię z taką siłą, że coś chrupnęło. Ostatni z braci stał i patrzył na Akiego z podziwem.
 - Walczysz jak syn Aresa, ale nie jesteś nim – stwierdził. – Gdybyś był, ojciec na pewno by się do ciebie przyznał. A skoro tego nie zrobił, znaczy, że jesteś nikim.
            Aki wydał z siebie tak dziki charkot, że włosy na karku mi się zjeżyły. Przez sekundę zdawało mi się, że wygląda jak wilk.
 - Wynoś się, Castiel, albo zmiażdżę cię tak samo jak twoich głupich braci – ostrzegł honorowo Aki. Jednak Castiel nie przejął się tym, tylko podniósł broń i ruszył powoli w kierunku bruneta. Siedziałam skulona na gałęzi, patrząc na tę dość przerażającą scenę. Spojrzałam w czarne oczy Castiela i zobaczyłam, że ma zamiar zabić Akiego.
 - Bogowie! – sapnęłam. – Pomocy…
 - Na dół, Madds! – usłyszałam głos Bela. – Ratuj go.
            Nigdy wcześniej nie cieszyłam się tak z obecności Belzebuba. Posłuchałam go i zeskoczyłam na trawę za Akim. Castiel spojrzał na mnie rozbawiony.
 - Będzie cię dziewczyna bronić? – zakpił.
 - Miała siedzieć w ukryciu, nie kazałem jej – warknął Aki, patrząc na mnie groźnie. Cas wykorzystał moment i zaatakował. Odruchowo odepchnęłam Akiego na bok i rzuciłam się na syna Aresa. Musiało to wyglądać komicznie. Mała dziewczynka skoczyła na wielkiego dryblasa. Podejrzewam, że Aki ledwo powstrzymał się od śmiechu. Albo i nie, bo on chyba nie wie, co to poczucie humoru.
            W chwili, w której złapałam Castiela za nadgarstek poczułam, że przechodzi mnie prąd, a on spojrzał na mnie z lękiem i się wyrwał. Zrobił kilka kroków w tył. Chciał coś powiedzieć, ale przeszkodziła mu w tym grupa obozowiczów, którzy wbiegli na polankę z radosnymi okrzykami, a jeden z nich wymachiwał w powietrzu czerwonym sztandarem. Leo podbiegł do mnie i przytulił mnie mocno. Zerknęłam na Akiego, który parsknął zjadliwie, chowając miecz do pochwy, a następnie wyrwał strzałę z ramienia Jamala (chyba, tak mi się wydaje), ignorując jęk bólu chłopaka. Moja drużyna wrzeszczała oszalała z radości, poza Nikiem, który patrzył podejrzliwym spojrzeniem za brunetem. Na polankę wbiegł Chejron w skórzanym napierśniku i podniósł Jamala z ziemi, żeby zaprowadzić go do Wielkiego Domu.
 - Wygraliśmy! Wygraliśmy, szalona kobieto! – darł się Leo w niebogłosy. – Jakim cudem udało wam się zatrzymać tych trzech, to najsilniejsi obozowicze.
            Zanim mu odpowiedziałam, porwała nas fala rozradowanych nastolatków. Nie do końca pamiętam, co się działo potem – wiem tylko, że była wielka impreza w domku Hermesa, w której brali udział wszyscy z naszej drużyny. Bawiłam się z nimi i tylko raz się rozproszyłam, widząc Nico i Akiego, wychodzących na zewnątrz.

            Rano obudziłam się szczęśliwa. Wciąż buzowały we mnie endorfiny tak, że dziwiłam się, że moje ADHD w ogóle pozwoliło mi spać. Wyskoczyłam z łóżka i pognałam na śniadanie. W pawilonie nie było nikogo poza Iris, która spokojnie chrapała na stole zwinięta w kłębek. Rzeczywiście zasypia wszędzie. Musiałam czekać na jedzenie, więc postanowiłam się przejść. Skakałam między drzewami i śmiałam się jak zwariowana.
 - Dawno nie byłaś tak szczęśliwa, Madness – zauważył czułym głosem Samael. – Bardzo się cieszę, że jest ci dobrze w Obozie.
 - Tak, tu jest wspaniale. Ludzie są niesamowici, a ta wczorajsza gra! Świetnie się bawiłam.
 - Dałaś im tam popalić – parsknął Lucyfer. – To było bardzo głupie, rzucać się na takiego byka. Ah, jestem z ciebie dumny, Madds.
 - Lucyferze! – ofuknął go Sam, gdy reszta wybuchła śmiechem. – Nie namawiaj jej do złego zachowania. Mogła zrobić sobie lub jemu krzywdę.
 - Eee, tam. Przynudzasz, MamoSam – jęknął znudzony Lucek, wypuszczając ze świstem powietrze. – Tak bezmyślne i impulsywne zachowanie jest wspaniałe, ah! Jesteś niesamowicie heroiczna!
 - Że co? – spytałam. – Przecież to był moment paniki, nie jestem „heroiczna”.
 - No, zachowujesz się jak prawdziwy heros, w sensie – wyjaśnił. Przez tak idiotyczną pomyłkę wpadłam na drzewo, a lądując na ziemi już się śmiałam. Turlałam się po ziemi, nie przejmując się bolącym siedzeniem. Nagle ktoś zasłonił mi słońce.
            Twarz wydała mi się dziwnie znajoma. Uśmiechała się do mnie dziecinna piegowata mordka o orzechowych oczach.
 - Gadasz sama ze sobą? – zakpił rozbawiony chłopak, poprawiając na głowie czapkę z daszkiem. – Wiesz, że to oznaka szaleństwa?
 - Specjalista się znalazł – burknęłam, przekręcając się na brzuch i podnosząc z ziemi. Teraz mogłam przyjrzeć mu się dokładnie. Miał oliwkową cerę i wyglądał nawet uroczo. Najbardziej podobały mi się jego włosy zaplecione w dredy, które wystawały spod czerwonej bandany i czapki, tak za dużej, że spadała mu na czoło. Miał od gwizdka bransoletek na jednej ręce, a na drugiej bandaże. Ale największe wrażenie zrobił na mnie jego kolczyk w wardze.
 - Hm… jestem synem Dionizosa, mój tatuś jest świrem – zaśmiał się. – Więc jakby się zastanowić, jestem specjalistą, mała.
 - Czy ty kpisz z mojego wzrostu? – zaczerwieniłam się, co tylko bardziej go rozbawiło, więc pokiwał głową.
 - Kraaaasnal – zanucił wesoło. – Jak się nazywasz, krasnalu?
 - Maddy – mruknęłam. – A ty?
 - Felix Cherries, do usług madame – ukłonił się po dżentelmeńsku. Czapeczka mu spadła, więc ją podniosłam.
 - Umiesz nie kpić z ludzi? – spytałam, podając mu ją.
 - Eee, tak po dłuższym zastanowieniu… chyba nie.
            Jego zwariowany uśmiech wyglądał tak szczerze, że w końcu poddałam się tej radości emanującej z niego. Związałam włosy wstążeczką i pokazałam mu język.
 - Jesteś szybki?
            Spojrzał na mnie podejrzliwie i pokiwał głową.
 - Więc mnie goń! – zawołałam, dźgając go palcem w brzuch. Pobiegłam między drzewami śmiejąc się radośnie. Dopiero po kilku chwilach usłyszałam trzask łamanych gałązek, kiedy zaczął mnie gonić.
            Ganialiśmy po Obozie ze dwie godziny, zanim stwierdziliśmy, że jesteśmy głodni i ruszyliśmy do pawilonu jadalnego. Burczało nam w brzuchach w dodatku dość głośno, żeby bliźniacy Hood budzący Iris, zwrócili nam uwagę, że słychać nas było już z daleka. Zaróżowiłam się lekko, siadając do stołu.
 - Co za smakowitości – mlasnął Zel. Wyobraziłam sobie, że się teraz oblizuje, patrząc na rzeczywiście pysznie wyglądające kiełbaski z grilla.
 - Jak dawno nie mogłem nic zjeść – rozmarzył się Mefistofeles. – Oj, jakbym ja chciał znowu żyć i móc rozkoszować się smakiem takich potraw.
 - I chyba też ciepłem kobiecego ciała – dodał złośliwie Bel.
 - Dwa plażowe zboki – mruknęłam cicho, żeby nikt mnie nie usłyszał. Wstałam od stołu, biorąc ze sobą talerz z jedzeniem i podeszłam do płonącego trójnogu. Wrzuciłam trochę mięsa i chleba w ogień. – Proszę, powiedz mi, kim jesteś – szepnęłam, patrząc w unoszący się dym, po czym wróciłam na swoje miejsce i zaczęłam jeść. Chłopcy wciąż coś sobie opowiadali i rechotali, ale ich nie słuchałam. Wolałam obserwować zajście przy jednym z zazwyczaj pustych stolików – dzisiaj usiadł tam Aki. Nico, Chejron, Percy oraz Annabeth podeszli do niego z niezadowolonymi minami i zaczęli mu coś tłumaczyć. Usłyszałam tylko słowa „łowczynie”, „Artemida” i „ofiara”. Oni się produkowali, a on jadł w ciszy nawet na nich nie patrząc. Ręce Nico drżały jakby powstrzymywał się od sięgnięcia po miecz i odcięcia chłopakowi głowy. Naprawdę zastanawiało mnie, dlaczego tak bardzo nie lubi tajemniczego chłopaka. Annabeth w pewnym momencie siadła obok Akiego, przeszywając go wzrokiem jak nożem. Teraz ona mówiła do niego z miną bez emocji. Niesamowicie ciekawiło mnie, z jakiego powodu tak bardzo go zjeżdżają.
            W końcu dali mu spokój i odeszli, zostawiając go przy stole.
 - Chłopcy, czemu to takie straszne, że tam usiadł? – spytałam półgębkiem, pakując sobie spory kawał kiełbasy do ust, żeby nikt nie słyszał, że gadam z duchami.
­ - Maddy, to jest stolik domku Artemidy – wyjaśnił mi Satan. – Nikt, poza Łowczyniami, nie ma prawa tam siedzieć. A ten, kto to zrobił, zawsze później mocno obrywał. Bardzo mocno.
 - Jak bardzo?
 - Znasz mit o Prometeuszu przykutym do zbocza Kaukazu? Jeśli Łowczynie dowiadują się o herosie, który zajął miejsce przy ich stole, ten znika w tajemniczych okolicznościach – dodał Sam.
 - Ua… creepy. Jakoś odjęło mi apetyt.
 - Muahahaha! – zaśmiał się Lucyfer. Odłożyłam sztućce i wstałam od stołu, po czym opuściłam pawilon, kierując się w stronę areny.
            Jak zwykle zajęta była przez synów Aresa. Podły uśmiech wtargnął na moją twarz, kiedy zobaczyłam Castiela znęcającego się nad manekinem. Jego bracia wyglądali na przestraszonych, bo chłopak mocno się wkurzył. Siekał mieczem właściwie na ślepo, po parkiecie walały się odcięte kończyny i głowy kukieł treningowych. Wyszczerzyłam zęby, spokojnie wkraczając na arenę. Wyciągnęłam swój sztylet. Castiel spojrzał na mnie.
 - Pheh… patrzcie, kto to. Dziewczyna Akiego, po co tu przyszłaś? – spytał groźnie.
 - Mam takie samo prawo jak i ty, aby tu trenować, frajerze – zakpiłam odważnie. Chociaż Zel uznał, że zachowuję się głupio, atakując Castiela. Synowie Aresa chyba pomyśleli to samo, bo parsknęli śmiechem.
 - Zgoda, jak tam chcesz – podniósł ręce chłopak. – Ale tylko pod warunkiem, że mnie pokonasz, pasuje?
            Zmrużyłam oczy.
 - Jesteśmy z tobą, Maddy – szepnęli moi chłopcy chórem, co dodało mi odwagi.
 - Zgoda, chamie – zgodziłam się, spluwając na dłoń i wyciągając ją do niego. Albo mi się wydawało, albo naprawdę po twarzy Castiela przemknął uśmiech. Splunął na swoją dłoń, po czym uścisnął moją. – Gdzie, kiedy i na jakich zasadach?
 - Tutaj, dzisiaj wieczorem, walczymy bronią białą do pierwszej krwi. Nie wolno nam się zabijać ani trwale okaleczać.
 - Stoi. Ale pierwsza krew znaczy krew od zranienia ostrza, czy może być od złamania nosa? – zaśmiałam się.
 - Serio o to pytasz? – spytał z niedowierzaniem, krzyżując ramiona na piersi. Potrząsnęłam głową i sobie poszłam.
            Pod domkiem Hermesa dorwali mnie bliźniacy Hood. Patrzyli na mnie jakbym dała im w twarz, ale jednak uśmiechali się wariacko.
 - Czy chcesz nam powiedzieć, że naprawdę wyzwałaś Castiela, zastępcy grupowego domku Aresa, na pojedynek na miecze? – upewnił się wesoło Travis. Pokiwałam głową z dumnym uśmiechem.
 - Masz minę jak pies, który złapał wiewiórkę – stwierdził Connor.
 - Hah! Niezłe, niezłe. Ten chłopak ma gadane – roześmiał się Lucyfer, ale zaraz został zganiony przez Sama.
 - Co to niby miało znaczyć?
 - Jesteś strasznie zadowolona z siebie.
 - Ahaa… tylko błagam, nie mówcie nic Nico – poprosiłam. – On mnie zabije.
 - Nie martw się, mała, od nas nikt się nie dowie – przyrzekli chórem, kładąc dłonie na piersi dokładnie w tym samym momencie. Odbiegłam na plażę potrenować w samotności.

            Pomimo obietnicy chłopaków pod wieczór cały obóz zebrał się na arenie. W pierwszym rzędzie stali bracia Castiela, Nico, Leo, bliźniacy, Iris, Felix, Percy, Annabeth oraz Chejron. Ten ostatni miał pilnować, żebyśmy się nawzajem nie zabili z miejsca. Trochę mnie przerażało, że mam popisać się swoimi nikłymi zdolnościami szermierskimi przed wszystkimi, ale stanęłam naprzeciw Castiela. Delikatnie się skłoniliśmy – uśmiechał się z wkurzającą pewnością siebie na twarzy.

 - Madds, pilnuj się – poprosił Satan. Skinęłam głową wyciągając sztylet.