czwartek, 6 listopada 2014

Rozdział V

            Wraz z dzieciakami Hermesa stałam oparta o ścianę naszego domku i obserwowałam, jak Chejron przydziela Rzymianom opiekunów. Niebieskooki blondyn dostał Jedynkę, bo jak się okazało jest synem Jowisza, rzymskiego odpowiednika Zeusa, ale zamiast pójść do domku, pobiegł do domku Afrodyty, gdzie przytulił jedną z dziewczyn, Piper, i ją leciutko pocałował. Chwilę później zaatakował go od tyłu Leo, śmiejąc się jak wariat… czyli w sumie jak zawsze. Po reakcji blondyna (nie rąbnął Valdeza w łeb) domyśliłam się, że się kumplują. Uścisnęli sobie dłonie i zaczęli pogawędkę. Nico kilka metrów dalej witał się ze złotooką dziewczyną, która jest córką Plutona, rzymskiego Hadesa. Piękna dziewczyna z mechano-psami (Sam wyjaśnił mi, że to automatony) i pulchny chłopak o azjatyckiej urodzie poszli z Chejronem do Wielkiego Domu, gdzie mieli spać jako pretorzy, najważniejsi w swoim obozie ludzie. Za to tajemniczy Venom został przydzielony do domku Apolla, jako jego syn. Przyglądałam mu się z uwagą, podobnie jak wszyscy inni obozowicze. Nie wyglądał groźnie, jeśli nie patrzyło mu się w oczy. Z daleka jego śliczne platynowe włosy i radosne zielone oczka wydawały się należeć do dwunastolatka, choć w rzeczywistości chłopak miał szesnaście. Był wysoki i chudy, a do tego trupioblady. Ubierał się w fioletowy podkoszulek Obozu Jupiter, zwykłe jeansy i czarne adidasy. Na dłoniach miał czarne rękawiczki. Interesowało mnie, po co je nosi, ale wolałam nie pytać. Jego przyrodni bracia i siostry polubili go. Wydawał się sympatyczny. Ale nie tylko ja wyczuwałam w nim coś złego – Aki trzymający się w cieniu drzew groźnie odsłaniał kły, warcząc jak jakiś dziki zwierzak. Podeszłam do niego kilka minut po tym, jak wszyscy się rozeszli.
 - Co jest nie tak? – spytałam. Zwrócił na mnie swoje czarne oczy.
 - On pachnie śmiercią… nie powinniśmy go wpuszczać do obozu. Jest zły.
 - Ty za to jesteś dzikusem i cię tu trzymamy.
            Kąciki warg mu drgnęły, ale się nie uśmiechnął.
 - To nie to samo. Ty też czujesz, że coś z nim nie gra. Nie kłam. Powinniśmy się dowiedzieć.
 - Mam z tobą współpracować? Chyba cię pogięło.
 - Jak tam chcesz... jeszcze pożałujesz tej decyzji.
            Odszedł i zostawił mnie samą w ciemnej nocy. U Hermesa jeszcze paliły się światła, ale nie poszłam spać. Ruszyłam w las. Było bardzo cicho, słyszałam tylko swój oddech i trzask gałązek pękających pod moimi stopami. Nawet moi przyjaciele milczeli. Pewnie zostali w pobliżu domków.
            Szłam jakiś czas zagłębiona w swoich myślach, więc dopiero po godzinie wpadłam na to, że jest mi okropnie zimno, a w dodatku nie wiem, gdzie jestem. Szłam w dół zbocza, po nieosłoniętej drzewami przestrzeni – las został za moimi plecami. Odwróciłam się i poszłam w przeciwnym kierunku, licząc na to, że dojdę w ten sposób do obozu. Patrząc na gwiazdy żałowałam, że nie ma ze mną Sama. On by mi powiedział, która z nich to Gwiazda Polarna i gdzie jest północ. Ale szłam wytrwale pod górę, czując niemiłe kłucie w tyle głowy. Bolało mnie po walce z Castielem.
 - Ciekawe, czy mnie szukają? – zastanowiłam się na głos, obejmując się mocniej ramionami. Szczerze, wątpiłam, czy ktokolwiek zauważył w obozie nieobecność małej, potarganej szajbuski. Z pewnością jedli teraz pyszną, cieplutką kolację, złożoną z mięsa, pieczonych ziemniaczków, słodkich napojów. Na samą myśl zaburczało mi w brzuchu.
            Nie wiem, ile czasu tak szłam, wiem tylko, że weszłam w las i zachciało mi się płakać. To było przerażające, bałam się ciemności, zwłaszcza jak byłam sama. W lesie pewnie roiło się od niebezpiecznych stworzeń: wilków, niedźwiedzi i zapewne też jakichś potworów z mitologii. Rozglądałam się z paniką dokoła. I w pewnym momencie zobaczyłam parę czerwonych, lśniących ślepi, dokładnie dwa metry przede mną. Ich właściciel był sporym basiorem o srebrnym futrze. Na mój widok obnażył kły, ale zaraz potem obrócił się i zniknął między drzewami. Długo stałam wmurowana ze strachu w ziemię. Potem wszystko się wokół mnie zakręciło i zdawało mi się, że mam mokro w majtkach. Ale to było złudzenie. W końcu ruszyłam chwiejnie do przodu. Zdawałam sobie sprawę, że biegnę, ale nie potrafiłam się zatrzymać. Udało mi się to dopiero, kiedy usłyszałam wycie i głuchy łomot łap, uderzających w mokre liście. Upadłam na kolana. Już miałam zacząć wrzeszczeć ze strachu, kiedy przede mną kucnął chłopak. Podniósł mnie i otrzepał z ziemi.
 - Krasnalu, spokojnie – mruknął cicho, zakładając mi kurtkę na ramiona. – Wracamy do obozu, wyluzuj.
 - Castiel, co tu robisz? – spytałam. – Jesteśmy daleko od magicznej granicy, czemu tu jesteś?
 - Tak szczerze? Di Angelo kazał mnie i Akiemu cię szukać. Ten wilk to pupil emosa.
 - Znasz drogę?
 - Znam, chodź.
            Poprowadził mnie w milczeniu przez las. Nadal było ciemno, ale jakoś mniej się bałam. Wydawało się, że wszystko jest wyraźniejsze i jakby oświetlone. Ale podejrzewam, że to tylko moja umęczona wyobraźnia wreszcie odpoczęła.

            Obudziłam się, nie pamiętając, co działo się, odkąd Castiel przyprowadził mnie z powrotem. Jak przez mgłę przebijało się do mnie wspomnienie Iris i Felixa próbujących udusić mnie z radości. Albo za karę. Nie wiem, strach mnie wykończył. I Nico, który na mój widok uśmiechnął się z ulgą i coś powiedział w pustkę. Leżąc na plecach i gapiąc się w sufit, próbowałam ustalić, co mówił i po co. Po długim czasie, skojarzyłam, że mógł mówić do moich demonów, co wyjaśniałoby, skąd wiedział, że trzeba mnie szukać – mogli mu powiedzieć.
 - Maddy, w porządku? – spytał Zel. Owinął mnie ciepły wiaterek, chociaż leżałam w domku Hermesa, a wszystkie okna były zamknięte. Azazel zawsze jak chciał mnie dotknąć wywoływał przyjemny podmuch.
 - Tak, jest okay – odparłam siadając i się przeciągając. – To wy zaalarmowaliście wczoraj Nico, prawda?
 - Owszem, Madness – potwierdził Samael. – Z początku nie chciał nas słuchać, ale powiedzieliśmy, że chodzi o ciebie, więc się zgodził.
 - To było takie słodziutkie – zaszydził Lucyfer. – „Maddy? Mówcie, o co chodzi?”. Był taki zaniepokojony. Młodzieńcza miłość jest fantastyczna. Hahaha.
 - Zamknij się, hieno – polecił Satan tym swoim nienaturalnie opanowanym tonem. – Syn Hadesa jej nie kocha, jest tylko jej przyjacielem. To akurat dobrze. A że nas wysłuchał po tym jak go nawyklinałeś, to cud.
            Zaśmiałam się i przestałam ich słuchać. Umiejętność wybiórczego skupienia uwagi jest przy tych głąbach bardzo przydatna. W pół godziny uwinęłam się ze wszystkimi czynnościami porannymi. Nikogo nie było w domku, więc biorąc prysznic mogłam zdzierać sobie gardło do krwi.
            Wybiegłam z domku, poszukać znajomych. Podejrzewałam, że Iris mogę nie znaleźć, ale Felix mógł być tylko na plantacji truskawek. Popędziłam w tamtą stronę i już z daleka zobaczyłam tę jego czapeczkę i dredy. Skoczyłam na niego od tyłu, śmiejąc się jak wariatka. Upuścił koszyk, do którego wrzucał zerwane truskawki.
 - Cześć, Wisienko.
 - O, mała! Co tam? Spanie do trzeciej po południu pomogło odpocząć po nocnej eskapadzie do lasu?
 - Wypchaj się – mruknęłam rozbawiona. – To była tylko wycieczka rekreacyjna. Ja doskonale wiedziałam, gdzie jestem.
 - Hahaha, komiczne – parsknął śmiechem. – Bujać to my, a nie nas, Madds. W każdym razie dobrze, że nic ci się tam nie stało. Coś mogło cię zeżreć. Trochę szkoda by było.
            Uderzyłam go lekko w ramię. Zrywaliśmy do wieczora truskawki, rozmawiając i śmiejąc się radośnie. Potem razem poszliśmy na kolację, gdzie przywitałam się ze wszystkimi, którzy wczoraj się o mnie martwili. Podeszłam do Nika, który jadł kolację w towarzystwie Hazel. Spojrzał na mnie i ledwo widocznie uniósł kącik ust. Odłożył widelec.
 - Fajnie, że żyjesz.
 - Fajnie, że powiedziałeś Castielowi, że się zgubiłam.
 - Przyleciał do mnie ten twój cały Azazel. A potem cała reszta i powiadomili mnie, że cię zgubili.
 - Nieźli z nich opiekunowie, prawda? – zaśmiałam się cicho, przysiadając obok nich. Hazel zerknęła na mnie trochę nieprzekonana, ale po chwili wyluzowała o odwzajemniła uśmiech.
 - To duchy, tak? – spytała. Skinęłam głową.
 - Dobra, spadam. Wracam do ludzi od Hermesa. Travis i Connor będą mnie molestować, żebym im wszystko opowiedziała, więc muszę ju… - urwałam w pół zdania, bo między drzewami zobaczyłam błysk czerwonych ślepi. Poczułam dreszcz przechodzący mnie wzdłuż kręgosłupa. Nico podążył za moim wzrokiem, ale wyglądał jakby nic nie widział. Otworzył usta, by coś powiedzieć, ale mnie już nie było. Popędziłam za wilkiem do lasu.
            Wcale nie musiałam biec szybko. Zwierzę truchtało powoli i cicho między drzewami – gdyby nie to, że potrącało gałęzie krzewów, na pewno bym go zgubiła. Było ciemno. Nic nie słyszałam. Raz czy dwa traciłam wilka z oczu, ale zaraz do mnie wracał. Wyraźnie chciał, żebym za nim szła.
            Doprowadził mnie na jakąś ciemną polanę. Na środku płonęło niewielkie ognisko, a przy nim siedział cichy jak zawsze Aki. Usłyszał szelest i podniósł na mnie wzrok. W ciemnościach jego oczy wyglądały na złote. Spojrzeniem kazał mi usiąść obok siebie, więc to zrobiłam. Wilk położył się z łbem na łapach tuż przy nim. Podrapał zwierzaka między uszami.
 - Popatrz w niebo, Maddy – polecił. – Co widzisz?
 - Gwiazdy.
 - Właśnie. W obozie ich nie widać tak dobrze. A w nich ukrywa się nasza przyszłość. Wiesz, co ja widzę?
            Potrząsnęłam głową, zerkając na niego. Był tak spokojny, że to aż nienaturalne.
 - Ja widzę zbliżającą się walkę. Te dwie jaśniejsze gwiazdy… – wskazał palcem te, o których mówił. - … są symbolami świata ludzi i bogów. Widzisz, jak są blisko? To znaczy, że świat bogów zbliża się do ludzkiego. Dzieje się tak tylko, kiedy bogowie potrzebują herosów.
 - Ale chyba herosi są od pomagania bogom, nie?
            Parsknął śmiechem, przypominającym szczeknięcie psa.
 - Kto ci to powiedział? – spytał rozbawiony. – Te twoje duszki? Maddy, nie wierz ślepo we wszystko, co ci mówią. Herosi nie są od pomagania bogom, nie jesteśmy ich służącymi. Naszym obowiązkiem jest chronić świat przed sporami zdziecinniałych bóstw. Wszystko, co robimy „dla bogów”, robimy tak naprawdę dla ludzi. W każdym razie: to, że te dwie gwiazdy są tak blisko, oznacza, że znowu musimy pomóc bogom, albo cały ich świat pogrąży się w chaosie. A co za tym idzie, nasz też.
 - Skąd ty to wszystko wiesz?
 - Nie mam pojęcia. Właściwie to nie wiem, skąd umiem cokolwiek. Jeszcze parę miesięcy temu mieszkałem w Finlandii u rodziny zastępczej.
 - To inny kontynent – zauważyłam. – Jak się tu dostałeś?
 - Samolotem. Nieważne, nie wypytuj mnie – warknął. – Wracaj do obozu, Goliath cię odprowadzi.
            Wilk słysząc swoje imię wstał bezszelestnie i ruszył między drzewa. Nie mając większego wyboru pobiegłam za nim, bo w drogę powrotną już się spieszył. Miałam mętlik w głowie po tej rozmowie. W cholerę nie potrafię zrozumieć tego typa. Raz jest fajny, a chwilę później to cham skończony.
            Do domku Hermesa wpadłam zdyszana po gonitwie za zwierzęciem, a tam już wszyscy poza Connorem spali. Uśmiechnął się do mnie złośliwie.
 - No, no… gdzie to się panna Madness szlaja? – zakpił wesoło. Rzuciłam w niego butem. – No żartuję.
 - Byłam w lesie z Akim – palnęłam, bo nie przyszło mi akurat do głowy żadne sensowne kłamstwo.
 - Dostąpiłaś zaszczytu zakłócenia jego samotni? – syn Hermesa zrobił wielkie oczy, widocznie powstrzymując śmiech. Skinęłam głową, ściągając drugiego buta. Wiedząc, że moi opiekunowie są w domku i też będą mnie maglować, żebym im opowiedziała wszystko ze szczegółami, streściłam Connorowi przebieg spotkania. Wysłuchał mnie z powagą niegodną syna Hermesa, ale jak tylko skończyłam, znowu się uśmiechnął.
 - Hahaha, randka z Akim. On zawsze tak gada – stwierdził. – Co jakiś czas zaprasza jakiegoś obozowicza na rozmowę pod gwiazdami i mówi to samo, co tobie.
 - A oni co na to?
 - Są zestrachani, kiedy mówi im o końcu naszego świata. Szepczą między sobą o tym, co powtarza. Nico to raz usłyszał. Urządził Akiemu awanturę, że straszy dzieciaki. A resztę znasz, bo codziennie się kłócą.
            Położyłam się na łóżku, gapiąc się w sufit. Po parunastu minutach usłyszałam chrapanie Connora.
 - Chłopcy, mam dla was zadanie – oznajmiłam tak poważnym tonem, że sama zaczęłam się z siebie śmiać.
 - Co możemy zrobić, pani generał? – zakpił Lucyfer.
 - Dwóch z was będzie śledzić Akiego i mi donosić. Dwóch będzie pilnować tego całego V. Podzielcie się robotą – rozkazałam, powstrzymując chichot.
 - To ja chcę Venoma! – zgłosił się Zel. Do pary z nim poszedł Let. Na niańki Akiego zgodzili się Lucek i Sam. Bel, Tanny oraz Fel zostali ze mną, o zgrozo! Dlaczego akurat te dwa plażowe zboki?
            W końcu zamknęłam oczy, wsłuchując się w ich tradycyjne wieczorne sprzeczki i zasnęłam.

            Znowu byłam w ciemnym pomieszczeniu, ale stałam obok postumentu z czarną kulą. Spojrzałam na nią. Była zupełnie ciemna, choć wyglądała na lekko zadymioną. Wyciągnęłam rękę, aby jej dotknąć. W tej samej chwili rozległy się kroki, dobiegające zza zamkniętych, masywnych drzwi. Cofnęłam się pod ścianę, jakby chcąc się w nią wtopić. Chwilę później do kroków dołączyły głosy.
 - To wspaniałe, prawda? Znowu możemy się bić. Możemy dotknąć rzeczy, przytulić dziewczynę – zachwycał się jeden z nich.
 - Tak… ale za jaką cenę – zauważył poważnie inny. – Naprawdę myślisz, że śmierć tego chłopca była potrzebna?
 - Bez niego nie byłoby nas tutaj. Czy ci się to nie podoba?
 - Podoba, ale cóż, kiedy ceną było życie niewinnego dziecka?
 - Cieszmy się, że to nie życie Maddy.

            - Tanny! – wrzasnęłam, spadając na podłogę z głośnym hukiem. Dzieci Hermesa zerwały się chwytając broń. Uklękłam zgarniając włosy ze spoconego czoła. Na widok ich zadziwionych min, uśmiechnęłam się szeroko. – Heeeeej, dzień dobry! No co tam u was? Coś nie tak?
            Nie odpowiedzieli mi, ale zaraz poleciała we mnie fala poduszek, której towarzyszył zbiorowy jęk.
 - Maddy!
            Zaczęłam się śmiać i uznałam, że pozwolę im jeszcze spać, więc wyszłam w piżamie na zewnątrz. Było dość zimno, bo dopiero słońce wstawało. Kompletna cisza pozwoliła mi się opanować po tym koszmarze. Doszłam na arenę, gdzie mimo lodowatego powietrza trenowało już trzech chłopaków. To był taki dziwaczny widok, że zatrzymałam się w miejscu ze szczęką na ziemi.
            Jak zwykle poważny, skupiony Castiel ćwiczył bez koszulki. Olbrzymi dwuręczny miecz był większy od niego, ale to nie stanowiło problemu. Posługiwał się nim bez większego problemu, uderzając w drewniany manekin tak mocno, że drzazgi leciały.
            Zagadkowy Aki walczył z ruchomymi manekinami, pojawiającymi się dokoła niego, gdy tylko wszystkie wcześniejsze były podziurawione. Nagle się zatrzymał i na mnie popatrzył. Za jego plecami wyskoczył kolejny cel, a on nawet się nie odwrócił tylko wbił sztylet w miejsce, gdzie normalnie byłoby ludzkie oko. Przeszły mnie ciarki.
            Tajemniczy Venom utrzymał ciężki półtorak jedną ręką i machał nim jak drewnianym mieczykiem. Uśmiechał się pod nosem i tańczył lekko pomiędzy przeszkodami, co jakiś czas przerywając Castielowi ćwiczenia, żeby ze śmiechem odparować jego cios. Syn Aresa wydawał się być tym rozbawiony, bo wcale nie krzyczał na chłopaka, a tylko go odpychał z daleka od siebie.
            Nie mogłam się na to napatrzeć – to wyglądało jak… cholerka, no nie wiem! Wyglądało pięknie. Trzech chłopaków trenujących jednocześnie bez przeszkadzania sobie nawzajem. Nagle powietrze przeciął ostry, jednostajny gwizd. Rozejrzałam się, ale jak się okazało to tylko Aki. Cas i V popatrzyli na niego, potem na mnie, a potem się uśmiechnęli. Zdążyłam podnieść kąciki ust, kiedy obaj rzucili się na Akiego od tyłu. Wydałam z siebie dziwny dźwięk, chociaż niepotrzebnie. Właściciel wilka odwrócił się w oka mgnieniu i sparował oba ciosy sztyletami, powalając przeciwników na ziemię. Szybko się podnieśli i ponowili atak. Tym razem upadł tylko Venom, odepchnięty kopniakiem starszego chłopaka. Castiel zaś dalej nacierał na niego z uporem malującym się na twarzy. Wilczarz prawie się śmiał.
            Patrzyłam na tę walkę trwającą w nieskończoność tak zafascynowana ich zdolnościami, że nie zauważyłam kiedy podeszli do mnie Leo oraz Felix.
 - Emm… Castiel – odezwał się Leo, tłumiąc śmiech, kiedy rozproszony syn Aresa wylądował na ziemi ze sztyletem przy gardle.
 - Czego, Valdez? – warknął brunet, skopując Akiego z siebie.
 - Tak się zastanawiam, czy możemy zacząć trening Maddy?
 - Jaasne, tylko zabierz ze mnie tego dzikusa.
            Aki stanął wyprostowany, otrzepując spodnie z kurzu. Nie zaszczycając nas słowem pożegnania poszedł w stronę lasu i zniknął w gęstwinie. Castiel wstał z pomocą Venoma i się przeciągnął.
 - Dobra. Mała panienka gotowa? To zaczynamy od dwudziestu kilometrów przebieżki, a potem zobaczymy. Wio!
            Gdyby Leo mnie nie popchnął, rzuciłabym się na typa. On do mnie jak do konia się zwraca. Chociaż kto wie, czy dla konia nie byłby milszy? Truchtałam między drzewami z Leo, Felixem i Venomem u boku. Było dość przyjemnie – powietrze robiło się coraz cieplejsze, słoneczko pięknie prześwitywało przez korony drzew, a Leo zaliczył spektakularną glebę, bo potknął się o korzeń. Wywołało to śmiech Felixa.
 - To było piękne, mistrzu – stwierdził, kucając obok Valdeza. – Naucz mnie tej tajemnej magii.
 - To nie magia, to wyciągnięcie pecha na wyższy level.
 - Eh, ty ofiaro – zakpiłam wesoło. – Tylko ty umiesz się tak wyłożyć.
 - Szlachta się nie wykłada, szlachta atakuje podłoże – zaperzył się syn Hefajstosa, siadając z obrażoną miną.
 - Szlachta? – wtrącił się V. – Chyba ci się epoki pomyliły.
            Popatrzyliśmy na niego w milczeniu. Chwilę później po całym lesie rozniósł się nasz śmiech. Najwyraźniej dotarł on również do Castiel, bo chłopak do nas przybiegł.
 - Eeeeeej, wy mieliście biegać, a nie kabarety urządzać – zauważył, pomagając Leo wstać z ziemi. Venom wzruszył ramionami równo ze mną.
 - Wyluzuj, Cas, nie ma się co spinać, koleś – stwierdził beztrosko. Pokiwałam głową na potwierdzenie, próbując nie śmiać się ze zdezorientowanej miny syna Aresa. Felix patrzył na czarnowłosego z zamyślonym uśmiechem. Trącił łokciami Valdeza i Rzymianina, kiwając wymownie w stronę bruneta. Szatańskie uśmiechy pojawiły się na ich twarzach.
 - O-ou! – usłyszałam chóralny śmiech moich przyjaciół. Tylko Samael i Tanny próbowali się powstrzymać.
            Castiel się cofnął sięgając po miecz, ale go nie znalazł, bo V z prędkością atakującej żmii dorwał go pierwszy. W tym samym momencie Leo i Felix rzucili się do jego nóg i go wywrócili chwytając za nogawki. Ja i Venom złapaliśmy za ramiona i choć syn Aresa się rzucał i wierzgał, nie miał większych szans z trzema chłopakami. Donieśli go z moją niewielką pomocą do jeziora i wrzucili do wody. Wrzask jaki temu towarzyszył, a zaraz potem śmiech, kiedy wciągnął naszą czwórkę za sobą, zwabił wilka. Jak mały szczeniak zwierzę wskoczyło między nas parskając i ochlapując nas wodą. Leo przytulił zwierzaka.
 - Obozowa Maskotka – zażartował, wtulając nos w miękkie futro wilka. Felix zanurkował pod zwierzę i też się do niego przytulił. Venom wyszedł szybko z wody i usiadł na brzegu, dusząc się prawie ze śmiechu. Castiel popatrzył na mnie.
 - Pilnuj się, krasnalu – syknął mi na ucho. – Zemszczę się za to – zagroził ze śmiechem, po czym złapał mnie w pół i wciągnął pod wodę.
            Zaczęłam się wyrywać spanikowana, ale on mnie trzymał. Uspokoiłam się po chwili, więc chwycił mnie za nadgarstek i przyłożył sobie palec do ust. Wyciągnął dłoń i wskazał przepływającą ławicę srebrnych rybek. Z moich ust wydobyły się bąbelki.
            Kiedy wypłynęliśmy na brzegu razem z Venomem siedział Aki, a Leo i Felix właśnie wychodzili, żeby się wysuszyć. Goliath położył się przy swoim właścicielu i zamknął ślepia. Dołączyliśmy do nich.
 - No i tyle nam wyszło z treningu – westchnął syn Aresa, kładąc się na piasku. – Jutro wam nie odpuszczę.
 - Zobaczymy – parsknął Leo z powątpieniem.
 - Cichaj, Valdez – rozkazałam ze śmiechem. – Serio chcę się czegoś nauczyć.
            Znowu zaczęliśmy się śmiać. Tylko Aki milczał, drapiąc swojego pieszczocha między uszami i spoglądał z ukosa na Venoma.