wtorek, 18 lutego 2014

Rozdział I

       Wiecie, co to bezsenność? Albo, czy znacie ten moment, gdy w środku nocy otwieracie oczy całkowicie rozbudzeni? Zdarzyło wam się kiedyś słyszeć dziwne dźwięki zza ściany, gdy staracie się zasnąć? A może macie rodziców, który kłócą się, myśląc, że już śpicie? Czy kiedyś rodzice sprzeczali się z waszego powodu? Znacie to ciążące poczucie winy, że przez was rodzina się dzieli? Jeśli tak to zrozumiecie, jak zawsze się czuję, słuchając po raz kolejny kłótni moich opiekunów. Robią tak co wieczór, gdy zasypiam. To stało się już chyba ich tradycją. Na szczęście te dyskusje nie trwają za długo, maksymalnie pół godziny. Potem wtrąca się Tanny i ich ucisza. Chyba jako jedyny zdaje sobie sprawę z tego, że wszystko słyszę nawet przez sen. Gdyby go nie było, zastrzeliłabym się z rozpaczy nad ich ograniczoną inteligencją. Jest ich siedmiu, a tylko trzech można nazwać rozumnymi. Pozostała czwórka to skończeni idioci.
       Ten wieczór był dziwny, bo nikt nie krzyczał. Let opowiadał mi piękną historię o Obozie Półkrwi, magicznym miejscu dla współczesnym herosów, gdzie mogą się schronić przed potworami. Gdzie szefem jest centaur, a wszędzie biegają driady, najady i satyrowie. Gdzie nastolatki uczą się szermierki, walki z groźnymi stworzeniami, latają na pegazach. Gdzie prawie wszystko jest możliwe. Śnię o tym. O istnieniu takiego miejsca. Ale wiem, że to tylko bajki. Historie Beletha zawsze sprawiały, że miałam bardzo realne sny.
 - Beleth? - szepnęłam słabo, odurzona przez leki uspakajające.
 - Hm? Co się stało, Maddy? - zamruczał tuż nade mną. Czułam jego zimną dłoń na swoim czole.
 - Czy jak umrę trafię do Obozu Herosów? - spytałam sennie. Kilka głosów zachichotało w ciemności.
 - Nie, Maddy - odpowiedział cicho. - Ale przysięgam, skarbie, że kiedyś poznasz ich wszystkich. Nico, Rachel, Annabeth... może nawet uda ci się spotkać z Rzymianami. Ale wtedy uważaj na Reynę.
       Zaśmiałam się cicho. Powieki opadły mi i zasnęłam, wiedząc, że obudzę się za kilka godzin.
 

        Podciągnęłam nogi pod brodę i zaczęłam się śmiać. Marzłam w stopy. W końcu nie miałam na nich butów ani skarpetek. Nie miałam się też czym przykryć. Leżałam na boku, na twardym łóżku w małym pokoiku bez okien. Szorstka lignina pode mną drapała mnie w nagie ramiona. Krótka, papierowa koszula nocna ze szpitala zakrywała zdecydowanie za mało. Sięgała do połowy uda. Szklanka z wodą, stojąca na stoliku obok łóżka wylądowała na podłodze. Przekręciłam się na plecy i spojrzałam w sufit. Była noc. Panowała całkowita ciemność. Może nie miałam okien, ale doskonale umiałam wyczuć, kiedy zapada noc.
 - Lucyferze, nie psuj nic, bo znowu przyjdą i będą mnie faszerować, czymś na uspokojenie - szepnęlam w pustkę, a odpowiedziała mi cisza. Usiadłam powoli na brzegu łóżka i wsunęłam bose stopy w kapcie szpitalne. Nie wiem, po co skoro i tak nie mogę wyjść ze swojego pokoju, ale tak czułam się pewniej. Poprzednia dawka leków na uspokojenie jeszcze działała, więc obraz trochę mi się zamazywał i kręcił dokoła. Wstałam chwiejnie, ale nie upadłam. Otoczył mnie chłód.
 - Dzięki, Sam - mruknęłam i zrobiło się cieplej. - Nienawidzę tego miejsca... ah... niech zdaży cię coś, co mnie stąd wyrwie. Nie wiem co... jakiś pożar. Potwór. Albo napad.
       Mimo zamkniętego pomieszczenia zawiał wiatr, szumiąc jakby mówił. Zgarnęłam włosy z oczu, kręcąc głową.
 - Nie możesz, Bel, nie wolno nam zdradzić waszej obecności. Związali by mnie kaftanem jak tamtego chłopaka na stołówce.
       Wiatr przybrał na sile, popychając mnie na łóżko. Upadłam na nie, zaciskając zęby.
 - Ale to nie powód, żeby wyżywać się na mnie, idioto! - krzyknęłam w powietrze. - Nie moja wina, że rozwalenie ściany byłoby niestosowne. Let, mógłbyś go uspokoić, proszę. Bo sama go uciszę i to raz na zawsze.
       Wiatr zaszumiał dźwięcznie. Śmiali się ze mnie. Gdybym tylko mogła ich zabić. Ale się nie da, bo oni już nie żyją. Skoro już siedziałam na łóżku postanowiłam pójść spać. Do świtu zostały dwie godziny, a ja prawie w ogóle nie spałam. Zamknęłam oczy i odpłynęłam do krainy Morfeusza.

      Obudziła mnie moja opiekunka, przynosząc mi czyste ubrania. Bez gadania wzięłam ubrania i poszłam do wspólnej łazienki. Kilka dziewczyn się kąpało pod czujnym okiem opiekunek. Zdążylam przywyknąć, więc zdjęłam swoją ceratową piżamę i weszłam do ciepłej wody, zanurzając się w niej po szyję. Westchnęłam zachwycona, a płyny do kąpieli w szklanych butelkach zadzwoniły o siebie. Wywróciłam oczami.
 - Feluś, zachowaj dla siebie te teksty, perwersie - zachichotałam, ignorując dziwne spojrzenia opiekunek. Siedziałam w wannie jeszcze kilka minut, zanim postanowiłam się umyć.
 - Gdybym mógł, sam bym to zrobił - zaśmiał się w mojej głowie miodowy głos. - Oj, tak... masz ciało modelki, Maddy.
 - Goń się, draniu - warknęłam, płucząc się z piany. Wstałam i wzięłam od opiekunki ręcznik, po czym się wytarłam. Założyłam jeansy, szarą koszulę i adidasy. Mówiąc wszystkim radosnym tonem "Do widzenia", wybiegłam z łazienki, pędząc do jadalni na śniadanie. Po drodze zahaczyłam o lustro, wiszące w korytarzu i poprawiłam białe potargane włosy. Czemu zawsze panował na nich nieład, nie mam bladego pojęcia. Po prostu żyły własnym życiem. Ale ja i tak obstawiałam, że to wina Zela. On ma zapędy do dokuczania ludziom. Na pewno fryzjerem amatorem też by został.
       Przez drzwi stołówki weszłam z nadzwyczaj radosnym uśmiechem. Dwóch chłopców spojrzało w moją stronę, myśląc, że nie widzę. Ale gdy tylko nasze spojrzenia się skrzyżowały, udawali, że mnie nie zauważyli. Jak z resztą reszta pacjentów w tym rąbniętym szpitalu psychiatrycznym. Usiadłam sama przy stoliku pod samym oknem. Nie poszłam po tacę ze śniadaniem, nie było potrzeby. Po chwili sama uniosła się przed nosem pani kucharki. Tak samo jak chleb, szynka, pomidor i ser, z których po chwili powstała kanapka. W kilka minut miałam przed sobą jedzenie i picie, za które zaraz się zabrałam.
 - Widzę, że apetyt dopisuje, Maddy - zaśmiał się ciepło Sam. On zawsze był taki radosny, gdy ze mną rozmawiał. Pokiwałam głową. - To dobrze, skarbie. Musisz dużo jeść, żeby rosnąć na silną i zdrową dziewczynę.
 - I żeby mieć ładne ciałko, wiesz... takie chude jak jesteś teraz, nie podobają się mężczyznom - rzucił Belzebub rozbawionym tonem. Spojrzałam w stronę, z której dochodził jego głos. Gdybym tylko go widziała, to bym wcisnęła mu tę kanapkę go gardła, żeby go udusić. Co za zboczeniec, jak rany!
 - Ekhm... Bel, nasza Maddy ma tylko piętnaście lat, przestać jej sugerować, że powinna kusić chłopców - poprosił Let, chociaż jego głos drżał ze zirytowania. Zachichotałam pod nosem.
 - Te, młoda... - wciął się Lucyfer słodkim głosikiem. - Widzisz jaka fajna zastawa? Wrzucaj pod koszulkę i pryskaj do pokoju.

     A ten jak zawsze na temat. Idol mój i mistrz!
 - Lucyfer! - zganił go Sam. - Maddy, nie jest przestępcą, więc nie namawiaj jej do złego.
 - Tak, MamoSam -
mruknął głosem obrażonego dziecka.
       Przestałam ich słuchać. Kiedy padał tekst "Tak, MamoSam", wiedziałam, że przez następne kilka godzin, będą drzeć koty o nic tak naprawdę. Wstałam od stołu, zostawiając tacę, i poszłam do pokoju dziennego. Zostawiłam chłopaków samych sobie. Jak będą chcieli, to mnie znajdą.
      W salonie dwie dziewczyny oglądały wiadomości, coś o wybuchu gazu w centrum Nowego Jorku. Stanęłam w bezpiecznej odległości od nich. Na miejscu było wtedy kilkoro nastolatków, którzy ulotnili się chwilę po wypadku. Trochę za dziwne jak na zbieg okoliczności, ale policja uznała, że po prostu byli zbyt przestraszeni, żeby zostać w miejscu. Odwróciłam się od telewizora - jakaś dwóch staruszków grała w szachy w kącie pokoju, kilku mężczyzn w średnim wieku ćwiczyło na bieżniach. Podeszłam jednak do małego zaniedbanego chłopca. Był bardzo chudy, miał czarne włosy oraz oczy i ciemne worki pod oczami. Uśmiechnęłam się do niego, bo skojarzyłam, że Nico z opowieści Leta wygląda podobnie.
 - Cześć, Rick - usiadłam naprzeciwko niego po turecku. Zerknął na mnie niepewnie, składając samochodzik z plastiku, taki z kinder niespodzianki. - Jak tam, maluchu?
 - Dzień dobry, Maddy - wyszczerzył się słodko, ukazując szczerbę między zębami. Niedawno zaczął gubić mleczaki, więc brakowało mu teraz górnej dwójki i dolnego siekacza. - U mnie dobrze, a co u ciebie?
 - Wszystko gra, Lucyfer i Samael jak zawsze się sprzeczają, Bel i Fel to dwa małe chamy, Zel pewnie gdzieś coś rozwala, Let być może zaszył się w bibliotece, a Tanny... wiesz, jaki jest - zaśmiałam się wesoło, urzeczona jego kulturą. Miał jej więcej w małym palcu, mimo że był tylko sześciolatkiem, niż niejeden dorosły, który w autobusie narzeka jaka to dzisiejsza młodzież jest niewychowana. Raz mi się zdarzyło spotkać starszą panią, która właśnie tak się zachowywała, gdy byłam na wycieczce z moją opiekunką.
 - Tak, trochę ich znam z twoich opowieści - zaśmiał się szczerze. - Czyli nie ma ich teraz z tobą?
 - Nie, maluchu - potrząsnęłam głową. - Nie wiesz, czy dzisiaj są wizytacje? Bo w zeszłym tygodniu nie było, to może dzisiaj.
        Rick pokręcił głową i wrócił do składania zabawki, zapominając o moim istnieniu. Uśmiechnęłam się.
 - Maddy! Tu jesteś! Wiesz co?! Wiesz co?! Wiesz co?! - rozległ się radosny głos nadpobudliwego Zela.
 - Nie wiem, a co? - spytałam, kierując się do sypialni.

 - Zgadnij! - Lucyfer i Sam się pogodzili?
 - Hahaha! Nie, to nie to. - Szpital się pali?
 - Pudło! Zgaduj dalej. - Nie, serio nie wiem, Zel. O co chodzi?
 - Ktoś chce cię stąd zabrać! - Co? To czego nic nie mówiłeś?!
       Moje ADHD, stłumione przez nową dawkę środków uspakajających, którą dostałam do śniadania, nagle wybuchło. Biegiem rzuciłam się w przeciwnym kierunku niż szłam i popędziłam do sali widzeń.
       Z kilkunastu stolików znajdujących się w dużym, białym pokoju, tylko jeden był zajęty. Przez dwóch dziwnie wyglądających typów. Zatrzymałam się przy drzwiach, a oni podnieśli wzrok. Przetarłam oczy. No nie, ja wiem, że jestem trochę psychiczna, przecież bez powodu nie byłabym trzymana w psychiatryku, ale przecież to niemożliwe, żeby ktoś miał jedno oko na środku czoła! Proszę was, litości! Zerknęłam ponownie. Dalej się gapili. Każdy jednym, wielkim, brązowym okiem. Pisnęłam przestraszona, próbując się obudzić. Biłam się po twarzy, potrząsałam głową, nawet się uszczypnęłam.
 - RATUNKU! - wrzasnęłam, widząc, że nic nie pomaga. - POTWORY!
 - Cicho, herosie - mruknął niewyraźnie jeden z tych kolesi. Eee... albo jest z moją głową gorzej, albo oni urośli. Nie, jednak mi się nie wydaje. Stali się więksi w górę i w szerz, a do tego poczułam tak odrażający smród, że śniadanie podeszło mi do gardła. Nie usłyszałam, żeby ktoś się zbliżał, więc wpadłam na genialny pomysł grania na czas.
 - Eee... przepraszam, ale opiekunka zabrania mi rozmawiać z nieznajomymi - palnęłam. - Może ja pójdę po kogoś dorosłego.
 - Nie trzeba, mała półbogini - zapewnił drugi... chwila, jak ich Let nazywał... a, tak! Cyklop. Spróbowałam sobie przypomnieć, co jeszcze o nich mówił. Że są bardzo silne, okrutne, bezwzględne. Super, nie bardzo mi to pomoże. Myśl, Maddy, myśl! Móżdżku, proszę, współpracuj! Nigdy więcej nie powiem, że jesteś głupi, noo! Obróciłam się kilka razy w miejscu, zaczynając panikować. Potem stanęłam i przekrzywiłam lekko głowę.
 - Eeeeej, zaraz! Przecież jesteście cyklopami, a tacy jak wy są kompletnym matołami, nie tak?
       Ah, Madness, ta twoja, błyszcząca w ciemnej otchłani mózgu, inteligencja. Cyklopom nie przypadło do gustu, że nazwałam ich "matołami". Zaczęli coś warczeć do siebie, łypiąc na mnie i najwyraźniej mieli zabójcze zapędy.
 - Hej, a co to? - zawołałam, pokazując za okno. Odwrócili się tracąc mną zainteresowanie. Prysnęłam z pomieszczenia, póki byli zajęci.
 - Saaaam! - wydarłam się na cały głos, dziwiąc się, że nikt z pracowników nie zwraca na mnie uwagi. Wpadłam do pokoju dziennego i zdziwiłam się bardziej niż na widok cyklopów.
       Było pusto. Całkowicie pusto. A najgorsze, że ściany były podrapane, a meble powywalane. Przecież jakieś dziesięć minut temu było tu pełno ludzi. Coś mnie tknęło i przestałam się bać. Teraz byłam tylko zła, że jakiś potwór walący skarpetą skunksa, wybił mi znajomych, chociaż kompletnie ich nie lubiłam.
    Zrobiło mi się zimno, dzięki czemu odetchnęłam z ulgą.
 - Sam, Let, o co tu, do jasnej cholery, chodzi? - zażądałam wyjaśnień.
 - Pamiętasz te wszystkie opowieści na dobranoc, które Beleth ci opowiadał? ­- odpowiedział mi spokojnie Tanny. Skinęłam głową, zerkając za siebie, żeby sprawdzić, czy potwory nie poszły za mną. - Madds, one są prawdziwe. Każde słowo, jakie w nich padło miało rację bytu. Wszystko, co wiesz o mitologii to prawda. Bogowie, herosi, potwory istnieją. A ty jesteś herosem, półboginią, czy jak tam to sobie nazwiesz.
       Szczęka mi opadła. No serio, zamiatałam nią podłogę, ale w tym momencie do pokoju wpadli ci dwaj śmierdziele i rzucili się na mnie. Na szczęście: któryś z moich duszków odepchnął mnie na bok. Na nieszczęście: wpadłam na stolik pełen brudnych szklanek, które potłukły się, a odłamki szkła powbijały w dłonie. Nie krzyknęłam ani nic. Najzwyczajniej w świecie parsknęłam śmiechem, mocno wkurzona. Samael i Beleth też byli wściekli - z dzikim charkotem skoczyli na cyklopów, aby ich przytrzymać. Zel zawołał, że mam uciekać, ale ja jak głupia wolałam patrzeć jak potwory siłują się z powietrzem. Ściana za mną runęła, zasypując mnie gruzem, co mnie trochę obudziło.
 - Dzięki, Bel - mruknęłam, podnosząc się chwiejnie na nogi. Wybiegłam na podwórze szpitala "Spokojna Dolina". Ojej, tak nietrafionej nazwy wcześniej nie słyszałam. Dopadłam do bramy i szarpnęłam za kraty. Zamknięte. Przeszłam się kawałek wzdłuż ogrodzenia, szukając dogodnego miejsca do ucieczki. Znalazłam takie, gdzie siatka była trochę nadwyrężona. Zaczęłam się wspinać powoli w górę, co trochę utrudniały mi kawałki szkła w rękach. Mruczałam cicho przekleństwa i syczałam z bólu. Krzyknęłam dopiero, kiedy spadłam na tyłek na beton. Normalnie bym tego nie zrobiła, ale zaskoczył mnie widok bladego chłopaka wybiegającego z lasu z czarnym mieczem w dłoni. Ciemne loki i oczy wydały mi się znajome. A gdy na mnie spojrzał, przeszedł mnie lodowaty dreszcz przerażenia. Zbliżył się szybko do siatki i rozciął ją kilkoma machnięciami miecza.
 - Daj rękę, zabiorę cię w bezpieczne miejsce - oświadczył bezbarwnym głosem, wyciągając do mnie dłoń. Bez wahania podałam mu swoją, oglądając się za siebie.
 - Ale nie mogę zostawić przyjaciół - powiedziałam cicho. Spojrzał w kierunku wyrwy w ścianie, a potem przeniósł na mnie zdziwiony wzrok. Zmarszczył brwi.
 - Tam nikogo już nie ma - uznał, zamykając oczy.
       Nie wiem, co działo potem. Pamiętam tylko chłód i umęczone głosy, jakby dochodzące spod ziemi. Głosy pełne udręki, bólu i rozpaczy. Bolało mnie serce jak tego słuchałam. Przypomniały mi się wtedy wszystkie nieprzespane noce z ostatnich dwóch lat, gdy z sąsiednich pokojów dochodziły do mnie jęki i majaczenia pacjentów.
      Stanęliśmy na miękkiej trawie na jakimś wzgórzu. Przed nami rozciągał się najpiękniejszy widok, jaki kiedykolwiek mi się śnił. Rozciągające się pola truskawek, plaża, morze i całe mnóstwo bajecznych driad oraz satyrów, krzątających się po całym terenie.
 - Witaj w... - zaczął chłopak, ale mu się wcięłam.
 - ... Obozie Herosów.
       Znowu zmarszczył brwi.
 - Tak. Jestem...
       Znowu mu przerwałam.
 - ... Nico di Angelo, syn Hadesa.
       Tu już się naprawdę zdziwił. Przyglądał mi się jakbym mu co najmniej matkę i ojca zabiła. Nic nie mówił, ale to było jeszcze bardziej upiorne. Zwłaszcza, że ciągle trzymał w dłoni rękojeść swojego miecza.
 - Skąd wiesz? - zapytał takim tonem, że bałam się nie odpowiedzieć. Spuściłam głowę i mruknęłam:
 - Od przyjaciela. Opowiadał mi o tym miejscu.
 - A moje imię? Skąd je znasz?
 - Też od przyjaciela.
 - Ma jakieś imię?
       Potrząsnęłam głową, przyglądając się czubkom moich podniszczonych butów.
 - Nie pamięta - wyjaśniłam. - Nazwałam go Beleth.
       Tu już całkowicie zaniemówił.
   Haha! Maddy 3, Nico 0.


------------------------------------------------------

Rozdzialik niedługo po prologu, więc mam nadzieję, że nie jest zły, chociaż może być zupełnie inaczej :D
Następne będą pojawiać się pewnie rzadziej, ale dołożę wszelkich starań, żeby były lepsze.
Zapraszam do czytania, komentowania i obserwowania,
dzięki :*

czwartek, 13 lutego 2014

Prolog

       Położyłam się na łóżku i zamknęłam oczy, gotowa na kolejną opowieść.
 - Let, o czym dzisiaj będzie bajka?
 - O tym, co zawsze - zaśmiał się ciepło głos mojego opiekuna. - O Obozie Herosów, o półbogach i ich nowej misji. Zamknij oczy, skarbie i wyobraź sobie, że bohaterka historii to ty.
       Pewna dziewczyna leżała na trawie zalanej światłem. Ciepłe promienie słońca delikatnie grzały jej skórę, a ona wystawiała twarz na ich działanie. W powietrzu unosił się słodki zapach mokrej gleby, truskawek, morza, szumiącego niedaleko. Ptaki świergotały w swoich gniazdach, nawołując partnerów oraz partnerki. Polanka znajdowała się w środku lasu na zboczu wzgórza. Z daleka od jakichkolwiek dźwięków nowoczesnego świata. Tylko ona i natura. Usiadła powoli, otwierając oczy. Słońce zniżało się ku linii horyzontu, zabarwiając wieczorne niebo bajecznymi odcieniami fioletu, różu i czerwieni. Morze było całkowicie spokojne, niewielkie fale zalewały pomarańczowy piasek. Nad plażą unosiła się wieczorna mgła, sunąca powoli w górę zbocza, skradając się jak przestępca.

       Z drugiej strony wzgórza rozciągał się inny widok. Po polach porośniętych truskawkami biegały lekko leśne boginki, driady, pomagając grupce nastolatków w pielęgnowaniu roślin. Opodal, pośród drzew, migały sylwetki satyrów, pędzących na spotkanie z dyrektorem. Na arenie i przy ściance wspinaczkowej plującej lawą było pusto. W domkach nie świeciły się lampy, cały Obóz powoli krył się w mroku nocy. Słońce zaszło. Teraz jedyne światło pochodziło od wysokiego na kilka metrów ogniska, płonącego w pawilonie jadalnym, gdzie zgromadzili się wszyscy. Rozpoczęły się śpiewy, radosne pogawędki i przyjacielskie sprzeczki między obozowiczami.
    Tylko jedna osoba nie brała udziału w zabawie. Nico di Angelo, syn Hadesa. Niewysoki, nieniski chłopak o nienaturalnie bladej twarzy, czarnych potarganych włosach i ciemnych oczach. Delikatne cienie pod nimi były dowodem, że chłopak niewiele sypia. Stał pomiędzy drzewami, przyglądając się rozradowanemu tłumowi. Tańczący ogień i iskry strzelające pod niebo znajdowały odbicie w dużych źrenicach chłopaka. Ponieważ zrobiło się chłodno poprawił kurtkę lotniczą na ramionach i odwrócił się. Wydawało mu się, że w cieniu zobaczył ukrytą postać. Kilka kroków w tamtą stronę upewniło go, że to tylko złudzenie.
 - Nico! - usłyszał dziewczęcy głos. Rozejrzał się, ale nikogo nie zauważył. Ruszył więc powoli w las, otaczający obóz.
 - Nico! - zawołał go tym razem męski głos.
 - Jason? Hazel? - zdziwił się chłopak, przyspieszając kroku. Uważnie się rozglądał i w końcu zobaczył twarze przyjaciela oraz przyrodniej siostry, spoglądające na niego z pomiędzy drzew. Unosiły się w powietrzu. Od razu poznał, że korzystają z iryfonu.
 - Nico, jak tam w Obozie Herosów? - spytał beztrosko Jason, jednak syn Hadesa poznał, że coś jest nie tak.
 - Wszyscy są na ognisku - mruknął, wbiając ręce w kieszenie kurtki. - O co chodzi? Bez powodu byście nie dzwonili.
 - Wydarzyło się coś bardzo dziwnego - powiedziała Hazel. - Pojawił się sam Febus. To znaczy nie osobiście, jego postać znikąd znalazła się w ognisku. Osobiście przekazał nam przepowiednię.
       Nico zmarszczył brwi nieco zaniepokojony. Bogowie na ogół nie mieszali się w życie herosów, a jeśli już to nie żeby im pomóc. Zerknął przez ramię w stronę migającego w ciemności ogniska.
 - Rachel powinna mieć wizję - stwierdził cicho. - Pójdę do niej, może coś wie.
       Jason skinął głową. Obraz z iryfonu rozpłynął się w powietrzu. Di Angelo wrócił do ogniska, szukając wzrokiem burzy rudych loków należących do Rachel Elizabeth Dare, Wyroczni. Dostrzegl ją, gdy rozmawiała wesoło z ciemnoskórym chłopcem o twarzy elfa. Westchnął zrezygnowany i powoli podszedł do tej dwójki. W tej samej chwili, w której dziewczyna go dostrzegła, zamarła, a jej oczy zabłysły zielenią. Wyrocznia.

Gdy jednym się stanie osiem duchów
Na misję wyruszy ośmioro druhów
Jedno z nich stanie we wrogów szeregach
Jedno wnet osiądzie w szczęścia swego brzegach

Gdy światło Słońca Księżyc omota
Trzej Królowie wskażą wam wrota
Waszym celem pierścienie się stają
Które jedność bogom wszystkim zapewniają.


       Wśród obozowiczów zapadła cisza - nawet trzask ognia jakby przycichł, zdając sobie sprawę z powagi sytuacji. Rachel potrząsnęła głową i odzyskała przytomność. Przetoczyła spojrzeniem po zebranych, a na końcu dostrzegła Nico, który zatrzymał się w pół kroku.
 - Czy Hazel przekazała ci, co mówił Apollo? - spytała prosto z mostu. Chłopak wyprostował się, potrząsając głową.
 - Przepowiednię.
 - Będziemy współpracować?
 - Najwyraźniej.


       Głos Beletha powoli zanikał w sennej ciemności, która obejmowała mnie i prowadziła do Obozu Herosów, gdzie mogłam poznać wszystkich bohaterów opowieści.